Myślę, że każdy z nas ma jakąś czynność
życiową, której serdecznie nie cierpi i robi wszystko żeby jej uniknąć. W
moim przypadku jest to prasowanie. Jak nie muszę - nie prasuję. Ubrania
wieszam po praniu tak, żeby nie trzeba było już potem bawić się
żelazkiem. Pewnie nie jestem jedyna. Człowiek w końcu ma to do siebie,
że unika robienia rzeczy, których nie lubi.
Dobra, wyżaliłam się, koniec. Nie lubię i już. Trzeba żyć dalej.
I
tak rozmawiałyśmy kiedyś z koleżanką o naszej niechęci (ona też nie
lubi) i doszłyśmy do wniosku, że obydwie mamy po prostu złe warunki w
domu do prasowania. U mnie jest to problem z deską, a konkretnie jej
wydobyciem z miejsca przechowywania. Jako, że nie jest to najbardziej
dekoracyjny element wyposażenia mojego domu, trzymam go w kącie między
ścianą a szafą w sypialni razem z suszarką do prania. I zdecydowanie
niewygodnie mi się cokolwiek stamtąd wyciąga. Poza tym jest to wielkie i
ciężkie żelastwo, które muszę przenieść do drugiego pokoju, jako że
mieszkam w standardowym polskim bloku z lat sześćdziesiątych, a nie w
pałacu o stu komnatach (tam byłby osobny pokój do prasowania i osoba
zapewne też).
Na razie nic z tym nie
zrobię, choć może po przeróbce pracowni coś się uda. W końcu prasowanie
jest niezbędnym elementem szycia. Zresztą oryginalnie zakładałam, że tam
będzie stała deska i żelazko.