Zioła w doniczce, czyli mój przydomowy ogródek w bloku.

W marketach spożywczych często można kupić zioła i sałatę w doniczkach.
Świetny pomysł - można zużywać w miarę potrzeb i stale mieć świeżą bazylię, pietruszkę czy  miętę. Albo urwać kilka listków sałaty do kanapek. Kupowałam, próbowałam podlewać, przycinać, a roślinka żyła do tygodnia. Ups... chyba nie o to chodziło. Po kilku próbach dałam sobie spokój. 

Dwa lata temu przeprowadziłam się do mieszkania, które posiada coś, czego dotąd nie miałam - balkon. Mikroskopijny - jak to w blokach z lat sześćdziesiątych - ale jest. A rok temu wymieniłam zdezelowane skrzynki na nowe - dwustronne. I zaczęło się szaleństwo.
Wystartowałam dość niewinnie - kupiłam trzy sadzonki poziomek, a ze starych skrzynek przesadziłam pelargonie. Do tego pelargonie pnące, trzy surfinie i jeden goździk. A skrzynki ciągle puste.
Po czym kochana mama bez żadnej konsultacji ze mną przyniosła mi doniczki z ziołami. Takie właśnie zwykłe biedronkowe. Było ich cztery sztuki - mięta, estragon, bazylia i majeranek. Z braku lepszego pomysłu wsadziłam je do pustej skrzynki na zasadzie "niech się dzieje wola nieba". Może przeżyją dwa tygodnie.
Jakie było zeszłe lato pamiętamy doskonale.
Upał niemiłosierny od kwietnia do listopada. A zioła miały się świetnie. Wsadzenie ich do większej skrzynki okazało się strzałem w dziesiątkę. Rozrastały się niesamowicie i spokojnie przeżyły zimę u rodziców na strychu. Niestety - wiosną okazało się, że w skrzynkach zalęgły mi się jakieś kolorowe robaczki i roślinki zostały wyeksmitowane na działkę w pierwszym dogodnym momencie.
Zatem znów stanęłam przed widmem zapełniania skrzynek.
U tej samej pani, co rok temu znów kupiłam trzy sadzonki poziomek. Już kwitnące i jedna ma chyba nawet owocek.
Przyjęły się przepięknie. W zeszłym roku w drugiej połówce skrzynki miałam surfinie i teraz też chyba tak zrobię.
A doniczka z ziołami została zapełniona na nowo.Kupiłam trzy gatunki mięty, lubczyk i dwie sadzonki sałaty.
Jak widać - wszystko w jednej skrzynce. Obok na parapecie wysiane pół na pół pietruszka i koperek - może się uda. W zeszłym roku jakieś gąsienice pracowicie strzygły wszystko, cokolwiek wyrosło.
Wysiałam też maciejkę i groszek cukrowy, choć wiem, że trochę za późno na nasionka.
Podlewam pracowicie i pewnie niedługo zacznie kiełkować. Mam nadzieję, że się nie pokłócą w jednej skrzynce.
W ubiegłym roku wysiałam też majeranek i poziomki. Trochę eksperymentalnie, ale się udało. Majeranek i dwie sztuki poziomek są do teraz, choć nie ukrywam, że kupne sadzonki prezentują się znacznie okazalej.
Być może to inna odmiana. W zeszłym roku te z nasionek tez bardzo ładnie owocowały, ale owoce miały malutkie. Trochę jak dzikie. Listki też mają mikroskopijne. Może się rozrosną przez lato.

Podsumowując - okazuje się, że można mieć świeże zioła z doniczek. Nawet bazylię. Trzeba je tylko wsadzić do większych skrzynek i dać im w miarę możności rosnąć na zewnątrz.

Ulubieńcy marca 2019

Strasznie późno umieszczam wpis o ulubieńcach, ale w minionym tygodniu byłam na urlopie i nie dotykałam komputera. Dziś nadrabiam i oto trzech wybrańców minionego miesiąca.

Jak widać - wszystkie trzy kosmetyki należą do grupy pielęgnacyjnej. Może dlatego, że z kosmetykami kolorowymi troszkę mniej eksperymentuję i jak coś mi się spodoba to z reguły zostaje ze mną na dłużej.

Pierwszym produktem, który trafił na listę jest odżywka do włosów przetłuszczających się z ekstraktem z mięty. Kosmetyk należy do linii O'Herbal i jest produkowany przez elfa Pharm - jest to więc wyrób krajowy.

Nie zawiera silikonów i sztucznych barwników. Za to miętę ma wysoko w składzie i to czuć. Pachnie ładnie i świeżo, a jak raz użyłam odżywki do rozprowadzenia henny, to uczucie na skórze głowy też było chłodne i nietłuste. Zatem nadaje się nawet do bardzo krótkich włosów, gdzie kontakt ze skalpem jednak występuje.
Produkt ma jasnokremowy kolor i raczej gęstą konsystencję. Można powiedzieć, że bliżej mu do maski niż do odżywki, choć według mnie to sprawa indywidualna. Sprzedawany jest w opakowaniach z pompką, co znacząco ułatwia wydobywanie odżywki z butelki. Za 500ml kosmetyku zapłaciłam 17,99PLN, więc nie jest to dużo.

Kolejnym odkryciem minionego miesiąca jest krem do twarzy z Bielendy z serii Carbo detox. Wcześniej już miałam od nich serum z czarnym węglem, ale tym razem trafiłam na coś, co bardziej odpowiada potrzebom mojej tłustej cery. Biały węgiel.
Od swojego czarnego odpowiednika różni się przede wszystkim konsystencją - jest lżejszy i nieco bardziej matujący. Mam też wrażenie, że nie ma tylu świecących drobinek. Za to dają się wyczuć mikroskopijne "grudki", które jednak przy aplikacji znikają. Krem przeznaczony jest na dzień i na noc, choć producent nie napisał niczego o filtrze UV, zakładam więc, że go nie ma. Osobiście stosuję go tylko na dzień. Skóra po nim nie jest przesadnie zmatowiona, ale się nie świeci. Na pewno też krem zapobiega tworzeniu sie różnych stanów zapalnych, choć nie oczekujmy tu efektów jak po produktach dla nastolatków.
Koszt to 18 - 20 złotych za 50ml, więc całkiem niedrogo. Nie jestem pewna, czy nie zaczął pojawiać się w Rossmannach obok pozostałych produktów tej serii.

Naszą listę zamyka coś, co w moich zasobach znajduje się dopiero od niedawna.
Olejek ze słodkich migdałów.
Pod koniec ubiegłego roku wprowadziłam go do swojej pielęgnacji jako formę eksperymentu i okazał się strzałem w dziesiątkę. Ma prawie niewyczuwalny zapach, więc nie koliduje z innymi kosmetykami. Wlewam go do kąpieli i nie potrzebuję już balsamu do ciała. Zostawia skórę przyjemnie natłuszczoną, ale bez "filmu". Na twarz nie stosowałam, bo ja raczej unikam wszystkiego, co tłuste. Kosztował 16,99 za 100ml, a używam około łyżki co 3-4 dni, więc wychodzi dość wydajnie. Fajna opcja dla leniwych, którzy nie lubią się nacierać po kąpieli, lub dla osób z przesuszająca się skórą.


I tak mamy trzech ulubieńców - dwie nowości i olejek testowany nieco dłużej. Wszystkie trzy rzeczy mogę polecić z czystym sumieniem, choć z pewnością nie dla każdego mogą być odpowiednie.
Oczywiście zachęcam do umieszczania w komentarzach swoich opinii jeśli ktoś coś testował oraz polecania własnych faworytów.

Metoda małych kroków

 Nowy rok - nowa ja. Ile z nas składa sobie te obietnicę wraz z pierwszym stycznia? A potem okazuje się, że realizacja napotyka nieprzewidzi...