Zrobiłam to!

 I dobrze mi z tym.

Tych, co nie czytali zapraszam najpierw tutaj, a potem tutaj

Potrwało to wprawdzie ponad cztery lata, ale zabrałam się za naprawdę poważne porządki w szafie. Nie zrozumcie mnie źle - co jakiś czas starałam się wszystko ładnie układać w koszykach i na półkach, a co najmniej raz do roku sprzątałam półki z butami. Ale zazwyczaj sprowadzało się to bezrefleksyjnego ułożenie wszystkiego tak, jak było. Równo w kostkę, skarpetki w pary, półki przetarte. Zadanie wykonane.

W ubiegły piątek jednak natknęłam się na wyprzedaż w CCC. Kupiłam dwie pary sandałów, półbuty na niskim obcasie (czarne, eleganckie) i dwie pary adidasów - granatowe i różowe. I ten ostatni element nastręczył mi ogromnych trudności. Do czego będę je nosić? Śliczne, wygodne, za 1gr, ale co dalej?

Mam różową torebkę w nieco mniej intensywnym odcieniu i jedną bardzo elegancką  i bardzo niepasującą do adidasów bluzkę, ale tak to nawet żadnej koszulki. A ja naprawdę nie lubię jak buty są niedopasowane do reszty.

Z misją znalezienia czegoś do kompletu, co nie będzie zbyt drogie (trochę przekroczyłam budżet kupując buty) zwiedziłam Szachownicę, Pepco i KiK. Akurat to miałam po drodze. Dopiero w tym ostatnim sklepie było cokolwiek wartego uwagi, więc wyszłam z różową bluzą, która w zasadzie jest sukienką (sięga mi do kolan), podobną koszulą, dwiema innymi sukienkami i swetrem i koszulką dla partnera. Super, tylko gdzie ja to schowam?

Pięć kartonów na wierzchu, do tego nowe ubrania też nie zostały schowane, bo nie ma gdzie. Masakra.

W poniedziałek zaczęłam od butów. W szafce w przedpokoju są głównie moje buty sezonowe i większość partnera, resztę trzymam w kartonach na dwóch półkach w szafie. Zgadza się - w szafie w zasadzie wszystkie są moje. W końcu mężczyzna tyle obuwia nie potrzebuje.

Wskoczyłam na krzesło, wyciągnęłam wszystkie kartony i zaczęłam przegląd. Pozbyłam się może trzech par butów, które były bardzo zniszczone i nawet nie ma sensu ich naprawiać. Do tego schowałam płaskie sandały po dwie pary do jednego pudełka i... wszystko się zmieściło! Łącznie z nowymi nabytkami. I nawet jedne trampki męskie weszły. Przy okazji przypomniałam sobie o dwóch parach pantofli, którym trzeba wymienić fleki, więc wystawiłam je do przodu. Może jutro pójdę przez bankomat do szewca.

Efektem porządkowania butów było odkrycie i wyrzucenie kilku pustych pudełek, na co kot patrzył z nieukrywaną przykrością. W czym od teraz będzie leżał?

Wczoraj wzięłam się za koszyki z bielizną. Nie tylko układałam, ale wszystko, co było podarte, brzydkie lub w inny sposób nie nadawało się do noszenia - kubeł. Wyleciało kilka moich majtek i trochę skarpetek partnera. Ale w bieliźnie inspekcję robię dość często, więc ta kupka była malutka. Podobnie koszyk z koszulkami. Tylko kilka rzeczy okazało się niegodnymi powrotu do szafy. Pozbyłam się też mojego pierwszego w życiu prawdziwego gorsetu - nigdy do końca na mnie nie pasował i uznałam, że pora poddać go recyklingowi. Fiszbiny i zapięcie na ulicy nie leżą.

Mam jeszcze koszyk z sukienkami, których nie trzeba trzymać na wieszakach. I półkę na samej górze na podobne rzeczy. Zamieniam je sezonowo tak, by w koszyku, do którego bez trudu sięgam mieć rzeczy aktualnie noszone. Po przejrzeniu wszystkiego wyrzuciłam jedną zimową sukienkę. Letnie zostały wszystkie. Ale tam selekcja była na wiosnę, więc nie ma o czym mówić. Co ciekawe, zmieściły się nowe zakupy, więc chyba nie jest tak źle.

Dziś wzięłam się za szafę "wiszącą". I zrobiłam armagedon.

Wyciągnęłam wszystko i zaczęłam przymierzać. I przeglądać.

Brałam każdą rzecz po kolei i oglądałam. Jak coś stale noszę - zostaje. Jak nie...

Uczciwie przymierzyłam każdą bluzkę koszulową i żakiet. Okazało się, że w większość od dawna nie wchodzę i pewnie dlatego podświadomie omijałam je wzrokiem. Kupa rzeczy do wyrzucenia zapełniłaby sporą torbę podróżną.

Poleciały żakiety i bolerka, których nie miałam na sobie niemal od dekady. Bluzki, które od dawna nie zapinały się na biuście. Sukienka, której też na pewno nie założę. Wszystko uczciwie zmierzone, sprawdzone i obejrzane. Kilku bluzek i jednej spódnicy mi żal. Lubiłam je. Ale mam świadomość, że one tylko zajmowały miejsce i dawały złudne poczucie odzieżowego bezpieczeństwa.

Jedna koszula mnie zaskoczyła. Mieszczę się w nią bez problemu, mimo że od dawna nie powinnam, a przynajmniej tak mi się wydawało. A jest fajna, bo nie trzeba jej prasować. Oczywiście - została.

Do szafy wróciły też prawie wszystkie spódnice, ale tego się spodziewałam. Za to nie sądziłam, że mam ich aż tyle. Sportowe i eleganckie, letnie i zimowe - w tej kwestii nie mogę narzekać na braki. Ale nie ma się co dziwić. Podobnie jak dzianinowe bluzeczki są elementem ubioru noszonym przeze mnie niemal codziennie, więc ich stan jest mi ogólnie znany. Za to brakuje mi pończoch, a pora już coś zamówić w grubości 40.

Tak. Zrobiłam to. I dobrze mi z tym.

Nie lubię wyrzucać dobrych rzeczy, ale mam wrażenie, że ich obecność w szafie mnie ograniczała. Nie pozwalała kupić niczego nowego, bo przecież takie już mam. I nieważne, że od kilku lat tego nie włożyłam. Mam trzy czarne bluzki. Nie mam, w żadną się nie zmieściłam. Mam dwa wieczorowe bolerka. Już nie, bo przestałam je tak naprawdę mieć 10 kilogramów temu. Mam granatowy żakiet. Nie, od dawna tylko wisiał w szafie. Mam "garniturową" sukienkę. Miałam.

Ale mam różową, fioletową i burgundową bluzkę. Mam zieloną i lawendową spódnicę. Mam dwie sylwestrowe sukienki. Mam cztery sportowe bluzki. Mam dwa gorsety. Mam lnianą spódnicę. Mam żakiet z cienkiego jeansu. Mam cztery sukienki z dzianiny. Mam trzy pary krótkich spodni. I mam mnóstwo pasujących do tego butów.

Oczywiście, z tyłu na górnej półce mam kilka rzeczy, których nie wyrzucę, bo mają wartość sentymentalną. Ale każdy coś takiego posiada i uważam, że jest to dobre. Nie można tylko doprowadzić do sytuacji, w której cała szafa zapchana jest pamiątkami oraz rzeczami, których "wprawdzie ostatnio nie noszę, ale przecież dobrego nie wyrzucę". 

Czasem warto pozbyć się zbędnego bagażu z szafy.

Również dlatego, że wtedy można z czystym sumieniem iść na zakupy...

Saga o lodówce

W obecnych czasach zakup sprzętu AGD to nic trudnego. Do dalekiej przeszłości należą już sytuacje, w których należało "wystać" pralkę czy lodówkę, a potem kupić coś, co stało w sklepie i nie zostało już wcześniej zakontraktowane dla pociotka kierowniczki. 

Dziś wszystko możemy nabyć bez wychodzenia z domu, a najdalej za dwa dni przyjedzie sympatyczna ekipa, która nasz zakup wniesie, rozpakuje, zamontuje, a potem zabierze stary sprzęt i jeszcze po sobie posprząta. Zgadza się, prawda?


W większości przypadków pewnie tak to wygląda. Idziemy do sklepu i jeśli kupujemy coś większego niż mikser nie zabieramy tego z sobą, tylko umawiamy dostawę. Mało tego - artykułu, za który płacimy często nie oglądamy na żywo tylko wybieramy z katalogu na stronie. Płatność, dostawa i jest.

W moim przypadku mało być tak samo...

Poniedziałek, 15 sierpnia 2022. 

Wróciliśmy z urlopu wczesnym popołudniem. 11 dni pod namiotem, potem tydzień w domku letniskowym. Rozpakowaliśmy torby, jedzenie z przenośnej lodówki wrzuciłam do domowej. Pranie na razie radośnie czekało na łazienkowej podłodze na nadejście jutra - nie będę hałasować w świąteczny wieczór.

Około 21 wybierałam się do wanny zadowolona z możliwości wcześniejszego położenia się spać. Zanim zdążyłam się rozebrać i zacząć napuszczać wodę, z łazienki wyciągnęło mnie wołanie partnera. Wszystko, co było w zamrażarce pływało. No to się wyspałam przed pracą...

Dwa wielkie worki pełne rozmrożonego mięsa, warzyw, ryb i innych dobrych rzeczy poszły w kubeł. Do teraz nie mogę odżałować 30 uszek schowanych z Wigilii na smutny dzień. O 22:30 wymyta, suchutka zamrażarka została na powrót zamknięta, ale cała chłodziarka ewidentnie nie działała. W lodówce było ciepło. Po raz pierwszy w życiu zamówiłam śniadanie do pracy przez aplikację.

Jutro się spróbuje naprawić.

Wtorek, 16 sierpnia 2022.

Jestem w pracy. Partner dzwoni, że udało mu się przywrócić lodówkę do życia. Super. Wprawdzie sprzęt miał już blisko ćwierć wieku, ale byłam do niego przywiązana. Wygodna, pełen no - frost i z jedną płaską szufladką w zamrażarce na masło i lód w kostkach. Czego chcieć więcej?

Wróciłam do domu zadowolona z życia. Masło i wkłady do lodówki turystycznej wrzucone do zamrażarki ewidentnie twarde - sprzęt działa. Poszliśmy na obiad do pobliskiej chińskiej knajpki, bo nie mieliśmy siły iść na zakupy. W lodówce trochę jakby chłodniej, choć nieprzesadnie. Obudowa sprzętu ciepła, lecz nie tak jak zwykle. Pewnie się rozkręci.

Wróciliśmy z obiadu. Lodówki nie słychać, ale to jeszcze nic nie znaczy. Zaglądam do zamrażarki - katastrofa. Masło i wkłady miękkie. Obudowa zimna. Sprzęt umarł. Wygląda na to, że definitywnie.

Co bardziej wrażliwe jedzenie wróciło do lodówki turystycznej. Piwo też dostało tam miejsce. Wszystko inne musiało przetrwać trzydziestostopniowy upał we własnym zakresie.

Zamiast listy zakupów zaczęliśmy się z partnerem zastanawiać nad wyborem nowego sprzętu. Po rozważeniu wielu za i przeciw zdecydowaliśmy, że chcemy lodówkę typu side by side. Zdecydowanie większa od poprzedniej, ale ma to swoje uzasadnienie. Ostatnio praktycznie wszystkie rodzinne spotkania odbywają się u nas i nie raz był problem z jednoczesnym zmieszczeniem w niej tortu i reszty jedzenia. Zimą jest jeszcze balkon, w marcu czy kwietniu też dawał radę, ale latem i w październiku robił się poważny problem.

Zatem większy sprzęt. Najlepiej z kostkarką bezpośrednio podłączaną do wody. Ale nie za drogi i, przede wszystkim, nie za głęboki. Mamy raczej wąską kuchnię, więc 66 cm to było rozsądne maksimum.

Wybraliśmy to. Wtedy była na promocji za 3999, więc cena mieściła się jeszcze w akceptowalnych granicach. Zaprosiliśmy mojego tatę (mama była akurat w sanatorium), przedyskutowaliśmy sprawę jeszcze raz. Poszliśmy do wrocławskiej Wroclavii. Stwierdziłam, że nawet jeśli nie mają konkretnie tego modelu w sklepie RTV Euro AGD, to może będzie inna lodówka tej firmy i zobaczymy jak jest wykonana. Tak też się udało. Lodówka, która stała w sklepie okazała się naprawdę solidnie złożona. Zatem bierzemy. Pan obsłużył nas miło i profesjonalnie. Umówiliśmy dostawę z montażem na czwartek między 10 a 13. Wróciliśmy, wypiliśmy zimne piwo z lodówki turystycznej i zakąsiliśmy pizzą kupioną po drodze w Biedronce. Pozostało czekać do czwartku.

Czwartek, 18 sierpnia 2022.

Partner rano wyciągnął starą lodówkę do salonu i umył podłogę w kuchni, żeby nowy sprzęt stanął na czystym miejscu. Tato zamontował trójnik z zaworem pod zlewem żeby można było podłączyć instalację.

Ja w pracy. Siedzę jak na szpilkach.

Koło południa dzwoni partner, że lodówka uległa uszkodzeniu w transporcie i dziś jej nie dostarczą. Może być sobota lub poniedziałek.

Umówiliśmy się na poniedziałek, bo w piątek wyjeżdżaliśmy na weekend. Co będziemy siedzieć w upale bez lodówki. Jeszcze trochę przemeblowaliśmy dom, żeby panom było łatwiej wnosić.

Poniedziałek, 22 sierpnia 2022.

W pracy. Na szpilkach. Od tygodnia jadłam albo w barze, albo coś z paczki. Nie kupię niczego, czego nie zjemy w całości, bo nie mam gdzie przechować. Lodówka turystyczna ledwo zipie, nie jest przeznaczona do działania przez tydzień bez przerwy. Poza tym, na dnie gromadzi się woda, którą trzeba co dwa dni wylewać. Wędlina i sery ledwo żyją. Masło i piwo mają się dobrze. Chcę normalnego, domowego obiadu!

 Po 10 dzwoni partner, że panowie z lodówką zapowiedzieli się między 12 a 13. Super.

O 12:30 kolejny telefon od partnera. Panowie byli, ale okazało się, że trzeba zdjąć skrzynki na listy żeby lodówka przeszła. Oni nie poczekają pięć minut bo mają 20 minut na jednego klienta.  Umawiamy się na wtorek. Nie ukrywam - jestem wściekła.

Wtorek, 23 sierpnia 2022.

Jestem w pracy. Normalne. Czekam na telefon. Skrzynki na klatce przygotowane do zdjęcia.

Koło dwunastej dzwoni partner, że panowie dostawcy zadzwonili, że nie dadzą rady wnieść naszej lodówki, bo jest ich dwóch i są za słabi. Ekipa przywiezie po południu.

Wracam do domu. Znowu obiad z pudełka.

Wieczorem dzwoni pan z logistyki, że może umówić najwcześniej na czwartek, a w ogóle to takiej lodówki nie kupuje się do bloku.  Partner spytał go, czy ma powiedzieć mrożonkom, że kupił lodówkę, więc mają nie rozmarznąć. Wściekliśmy się i poszliśmy do sklepu po zwrot pieniędzy. W międzyczasie znaleźliśmy ten sam sprzęt za tę samą cenę w internetowym sklepie OleOle. Zamówiliśmy, dostawa, niestety, na piątek.

Piątek, 26 sierpnia 2022.

Oddałam krew, więc jestem w domu. Czekamy na lodówkę. Mama wczoraj wróciła z sanatorium i wypiła z nami szampana schłodzonego bardzo porządnie przez sprzęt turystyczny. Stara lodówka ozdabia salon jak grzyb ścianę. W domu ogólny rozgardiasz.

Około południa do partnera dzwoni pan, że my ponawiamy zamówienie, którego oni nie są w stanie zrealizować i niczego nam nie dostarczą. Bo tak. Okazało się, że OleOle i RTV Euro AGD to ten sam sklep. Nie przyszło nam do głowy żeby to sprawdzić.

Wściekliśmy się. Odwołanie zamówienia. Na zwrot pieniędzy trzeba czekać 14 dni! Trudno.

Zadzwoniliśmy do rodziców, przyszli. Zdecydowaliśmy się pojechać do mediaexpert. Pan był bardzo miły i bardzo pomocny. Oczywiście identycznej lodówki nie było. 

Żaden sprzęt w zadanych parametrach nie miał podłączenia do wody. Trudno, bez tego da się żyć. Będzie ze zbiornikiem. Trójnik pod zlewem zostanie nieużywany. Po długich deliberacjach wybraliśmy lodówkę Gorenje. Tylko dlatego, że miała mieć 63,6cm głębokości. Tak wzięlibyśmy czarną firmy Hisense. Nie chciałam stalowych drzwi, ale trudno.

Umówiliśmy dostawę na poniedziałek.

Poniedziałek, 29 sierpnia 2022.

Wczoraj uszkodziłam sobie coś w plecach. Lekarz, 2 tygodnie L4. Skierowanie na prześwietlenie kręgosłupa.

Wróciłam do domu, telefon od panów, że będą między 13 a 14. O 13:30 podjechali. Partner zdjął skrzynki - bez tego by nie przenieśli. Niby mieli specjalny wózek, ale okazał się nieskuteczny na naszych podestach. Karton z lodówką przeszedł na milimetry. W mieszkaniu to samo. Ale panowie dali radę. W pół godziny jedynym śladem po całej operacji były poprzestawiane meble. I lodówka czekająca na uruchomienie.

Później okazało się wprawdzie, że mogliśmy wybrać tę czarną, bo kupiona przez nas też ma 68cm głębokości - na stronie jest błąd, ale widocznie tak miało być. Będzie srebrna. Robi kostki lodu i działa.


Podsumowując -  po dwóch tygodniach traktuję całe zajście jako przygodę.

Owszem, poczułam się bardzo źle potraktowana jako klient sieci RTV Euro AGD i raczej już niczego u nich nie kupię. Przynajmniej z dostawą. Rozumiem, że był sezon urlopowy, problemy z pracownikami, ale podejście "nie wniesiemy i co nam zrobisz" rzutuje na obraz całej sieci. 

Kosztowało nas to mnóstwo nerwów i zmarnowanego czasu. Pieniędzy też, bo dwa tygodnie bez lodówki zmuszają do chodzenia po barach lub kupowania obiadów do mikrofalówki. Zwłaszcza, że temperatury oscylowały w okolicach 30 stopni i sporo rzeczy w międzyczasie "umarło".

Mam cichą nadzieję na kilka lat spokoju z tego typu zakupami...

Ale obecna lodówka jest super i strasznie się z niej cieszę.

Metoda małych kroków

 Nowy rok - nowa ja. Ile z nas składa sobie te obietnicę wraz z pierwszym stycznia? A potem okazuje się, że realizacja napotyka nieprzewidzi...