Posiałam pomidory!

 I już nawet wykiełkowały. Trwało to tydzień.


W ubiegłą sobotę zrobiłam w domu mały bałagan. Wyjęłam moje tacki do robienia rozsad, ziemię i nasiona. Przepraszam, najpierw poprzestawiałam kwiaty na parapecie, a drzewka szczęścia wylądowały na komodzie. Musiałam zrobić miejsce.

Z nasion naszykowałam sobie pięć odmian pomidorów. Jak w poprzednich latach posiałam Olę Polkę - fantastycznie się sprawdzała, a oprócz tego malinówki, bawole serca, jakieś "czarne" i zielone. Będzie ciekawie jak się to wszystko uda. Dlaczego tyle różnych? Bo rok temu mama marudziła, że z żółtych przecier jej jakoś nie leży kolorystycznie. To teraz ma pełnię szczęścia.

Naszykowałam tez paprykę. Odmianę Oda o fioletowych owocach (w zeszłym roku kilka dojrzało i były smaczne), habanero, żółte słodkie oraz malutkie ostre kuleczki. Trzem ostatnim wierzę na słowo, że takie wyjdą. 

Oprócz tego wyjęłam petunie i surfinie. Mieszankę odmian pozostałą jeszcze z zeszłorocznych wysiewów, a także kupione specjalnie na ten sezon wielkokwiatowe niebieskie i fioletowe. Oraz różowe, które moja koleżanka dzielnie zbierała poprzedniego lata na swoim balkonie. Zobaczymy co z tego wyjdzie w efekcie. 

Wyjęłam też paczuszkę z nasionami werbeny zwisającej. Miałam kilka sztuk dwa sezony temu i się udały, więc w tym sezonie też zagoszczą na moim balkonie.

Jak już wszystko zostało ładnie naszykowane i przemyślane przystąpiłam do robienia bałaganu. Nasypałam ziemi do tacek. To znaczy, taki miałam zamiar. Oczywiście, zamiast w "dzióbkach", spora część z niej wylądowała na stole, krześle i dywanie. Bo nie można było inaczej. Dobra. Wyrównałam, zgarnęłam co się dało i przystąpiłam do operacji wkładania nasionek w ziemię.

Zaczęłam od pomidorów. Nauczona doświadczeniem z poprzednich lat wysypałam trochę nasion jednej odmiany na dłoń i wkładałam po dwa lub trzy do każdej "komórki" rozsadnika. Po sześć na odmianę. Jak łatwo zgadnąć wyszło mi około 70 potencjalnych siewek, co powinno bezproblemowo przełożyć się na zamówione 40 sadzonek. Bo przecież nie każde nasionko wykiełkuje, a i potem przeżywalność na dalszych etapach nie jest stuprocentowa. Stąd spory zapas na początku.

Podobnie postąpiłam z papryką, z tym że jej posiałam po cztery "dzióbki" na odmianę. Tylko żółtej dałam sześć. Powinno w zupełności wystarczyć na nasze potrzeby.

Następnie przystąpiłam do siania petunii i surfinii. Nasiona tych roślin przypominają drobne ziarna maku i w związku z tym trudno jest uzyskać kontrolę nad ilością wsypywaną do poletka. Zrobiłam, co mogłam, żeby nie było za dużo na raz, ale wyszło jak wyszło. Tam będzie gęsto.

Zostało mi jeszcze trochę wolnych komórek, do których posiałam werbenę, a także trochę sałaty i brukselki. Z tą ostatnią to totalny eksperyment - nigdy nie hodowaliśmy tego warzywa. Ale jako kapustna powinna się udać. Nasion sałaty, kapusty i innych mam mnóstwo i będę raczej systematycznie generowała małe ilości sadzonek - w miarę potrzeb. Nie potrzeba nam na raz 50 główek, tylko 2 - 3 w każdym tygodniu. Może cztery. To wszystko. Zwłaszcza, że o ile kapustę czy kalafiory da się przechować w ten czy inny sposób, to sałata musi być świeża i jak przerośnie to się do niczego nie nadaje. Zatem na ten rok będzie dosiewana w regularnych odstępach czasu. W pewnym momencie sezonu pewnie dam nasiona tacie, żeby siał bezpośrednio do gruntu. Ale to sprawa na maj. Na razie trzy piękne miesiące wiosny parapetowo - ogrodniczej przede mną.

Zatem grzecznie wypełniłam obie posiadane tacki, tworząc 104 "komórki" hodowli, ustawiłam je ładnie na parapecie, kładąc uprzednio podstawki, podlałam spryskiwaczem i przykryłam przezroczystymi pokrywkami.  Potem wystarczyło umyć stół i krzesła, odkurzyć dywan i schować nasionka. Na końcu powiesiliśmy lampę doświetlająca dla roślin, którą podłączyliśmy do wyłącznika czasowego.

Po trzech dniach wykiełkował pierwszy pomidor, a w ciągu tygodnia pojawiło się mnóstwo roślinek w obydwu tackach. Na razie chyba tylko papryka się ociąga.

Zapewne mnóstwo osób zastanawia się, dlaczego zabrałam się tak wcześnie za robienie rozsad. Powody mam dwa. Pierwszym z nich jest fakt, że pomidory, a szczególnie papryka, długo rosną. To, że kiełkują w ciągu tygodnia nie znaczy, że będą gotowe do posadzenia w następnym. Przeciwnie. Jeśli chcę mieć sadzonki porównywalnej jakości jak te dostępne handlowo, muszę dać im długo rosnąć w domu. Stąd też nisko zawieszona lampa - żeby nie "ciągnęły" do światła. Wolę niższe, grubsze krzaczki. Poza tym zanim posadzimy nasze sadzonki na działce, musimy jej jeszcze przyzwyczaić do chłodu. To oznacza, że jak już będą dostatecznie duże, co nastąpi z początkiem kwietnia, wyniosę je do rodziców. Oni mają odpowiednie warunki żeby przystosować młode pomidorki i papryczki do chłodniejszego świata niż u mnie na parapecie.

Ponadto, jeśli chcemy zjeść paprykę z działki, to w naszym klimacie po prostu musimy wysiać ja w lutym. Inaczej owoce mogą zwyczajnie nie zdążyć dojrzeć. Nasze lato nie należy do najbardziej słonecznych i gorących.

Dlaczego z kolei tak wcześnie wysiałam petunie? To proste - chce mieć je jak największe, a to oznacza, że muszą urosnąć. Jestem pewna, że profesjonalni hodowcy surfinii mają je już dawno na następnym etapie rośnięcia. Czasu wzrostu rośliny nie da się zbyt mocno skrócić ani lampą, ani nawożeniem.

Drugi powód tak wczesnego wysiewu jest bardziej prozaiczny. Dysponuje dwiema tackami na pierwszy etap, dwiema na drugi i jednym parapetem. A mam do posiania jeszcze ogórki, dynie i kabaczki. One pójdą do ziemi później - jak z "dzióbków" rośliny teraz posiane przeniosą się do dużych tac. Ale mogę sobie na to pozwolić, gdyż dyniowate kiełkują i rosną o wiele szybciej od psiankowatych. Jest szansa, że w maju ogórki, które "wystartują" trzy lub cztery tygodnie po pomidorach będą od nich dużo większe. 

Ale na razie mamy luty i stan jak na zdjęciu o góry. 

A Wy jakie macie plany roślinne na ten rok?


Metoda małych kroków

 Nowy rok - nowa ja. Ile z nas składa sobie te obietnicę wraz z pierwszym stycznia? A potem okazuje się, że realizacja napotyka nieprzewidzi...