Demakijaż - dwie minuty dla piękna.

120 sekund - tyle potrzeba żeby ulżyć wieczorem naszej cerze. Aż trudno uwierzyć, że tak mało. Mimo to, wiele kobiet całkowicie pomija ten krok lub wykonuje go nieprawidłowo. A potem narzeka na wypryski i zmarszczki.
Zanim jednak zastanowimy się jak prawidłowo pozbywać się makijażu z twarzy, zastanówmy się, kiedy należy to robić. Odpowiedź brzmi: "najwcześniej, jak to możliwe".
Niektóre kobiety nawykowo zmywają twarz zaraz po przyjściu do domu, inne czekają z tym do samego wieczora. Każda z tych dróg postępowania ma swoje uzasadnienie i obydwie są słuszne. Wszystko zależy od życiowych potrzeb i możliwości.Ostatecznym momentem na demakijaż jest wieczorne mycie się. I tu zmywanie kosmetyków powinno nastąpić jako pierwsze, przed czymkolwiek innym.
Oczywiście - im makijaż cięższy, im bardziej problematyczna cera, tym bardziej wskazane jest wczesne pozbywanie się "tapety". W skrajnych przypadkach warto nawet zmyć twarz, zostawić oczy, a podkład i puder nałożyć od nowa, by wyglądał świeżo i był bardziej komfortowy. Nigdy natomiast nie wolno nakładać kolejnych warstw bez uprzedniego pozbycia się poprzednich. Dokładanie pudru też powinno odbywać się po zebraniu sebum za pomocą bibułek.

No dobrze, wiemy już kiedy pozbywać się warstwy upiększającej, warto zastanowić się, co nam będzie potrzebne. Nie ma tego dużo.
Koniecznie musimy się zaopatrzyć w zwykłe płatki kosmetyczne i płyn micelarny. I w zasadzie tyle powinno wystarczyć. Pierwsze można kupić za niecałe 2 złote za opakowanie, butelka drugiego kosztuje w granicach 10 złotych. Tanio jak barszcz i na długo starczy.
O ile płatki nie mają znaczenia i mogą być najtańsze, to przy płynie posiadaczki wrażliwych cer powinny kupić łagodniejsze wersje specyfiku lub poszukać mleczek. Natomiast kobiety o tłustej cerze zupełnie spokojnie mogą stosować płyny micelarne przeznaczone do cer suchych - nie będzie to negatywnie wpływało na właściwości zmywające kosmetyku.

I to tyle w kwestii zwykłego, codziennego makijażu. W przypadku używania wodoodpornego tuszu do rzęs czy eyelinera warto jest zaopatrzyć się w dwufazowy płyn do demakijażu oczu. Tego typu specyfiki są na bazie oleju, który rozpuszcza kosmetyki wodoodporne. Tak samo bardzo długotrwałe podkłady dobrze jest zmyć olejkiem - jeśli nie posiadamy drogeryjnego może być zwykła oliwa z oliwek czy olej kokosowy. Olejkami możemy też zmywać oczy, ale nie wtedy, gdy mamy zagęszczane rzęsy - odpadną i będzie zonk.

Tyle się tutaj naprodukowałam o tym, czym zmywać makijaż, a pewnie większość osób dalej nie wierzy w dwuminutowość zabiegu. Za to ma przykre doświadczenia z powyrywanymi rzęsami, mleczkiem zalewającym oczy i przeżytą ogólną frustracją związaną z pozbywaniem się "tapety" z twarzy, a szczególnie oczu.
A przecież wystarczy wziąć płatek kosmetyczny, zmoczyć go dokładnie płynem i szybciutko umyć buzię - 25 sekund. Następnie bierzemy drugi i trzeci płatek, zalewamy płynem do demakijażu i przykładamy do oczu. Oczy zamknięte, płatki dokładnie przyklepane. Zostawiamy na chwilkę (30s) i ściągamy w kierunku nosa. W ten sposób większość cieni i tuszu już zeszła. Potem domywamy resztki. Tylko nie trzemy jak oszalałe w lewo i prawo! To jest najlepsza droga to zapaprania sobie oczu i wyrwania rzęs! Przyłożyć, dać podziałać rozpuszczalnikom i wszystko ładnie samo zejdzie. I naprawdę - bardzo często potrwa to nawet krócej niż opisane przeze mnie dwie minuty. Chyba, że warstwa podkładu i pudru jest taka, że najpierw trzeba użyć szczotki drucianej...

Porada #5

Jeśli używasz odżywki do rzęs koniecznie daj jej wyschnąć przed nałożeniem tuszu. Inaczej zamiast pięknej czerni możesz uzyskać szary kolor na włoskach.

Poprzednie porady:
1, 2, 3, 4.

Puder - co i jak?

W poprzednim poście z tej serii próbowałam odpowiedzieć na pytanie, po co nam pudrowanie. Tym razem postaram się skupić na rodzajach pudrów, ich podziale i przeznaczeniu. Zahaczymy też o narzędzia, bo bez nich niczego nie zdziałamy.
Zatem herbata do filiżanki, kot w pobliże i można zaczynać!


Gdy wejdziemy do jakiejkolwiek drogerii czy perfumerii i poprosimy o puder, to prawdopodobnie w odpowiedzi usłyszymy: "dobrze, ale jaki?". Ups...
Kosmetyk ten możemy dzielić ze względu na:
  • konsystencję, czy też bardziej "stan skupienia" - tu mam problem z dobraniem właściwego określenia;
  • wykończenie;
  • krycie.
Teraz pokrótce postaram się omówić każdy z powyższych punktów.

Konsystencja.
Generalnie pudry występują w czterech formach:
  1. Prasowany -  chyba najbardziej popularny. Bardzo często pakowany w eleganckie pudełeczka z lusterkiem i miejscem na puszek, pozwala na dokonanie szybkich poprawek makijażu "w terenie". Ten typ każda kobieta sprawia sobie co najmniej raz w życiu.
  2.  Wypiekany - niby to samo, co prasowany, ale jednak nie. Technologia produkcji jest inna, co pozwala na dodanie składników pielęgnujących, których nie znajdziemy w produkcie prasowanym.
  3. Kuleczki - rzadko spotykana forma, ale ma swoich wiernych fanów. Raczej prasowane niż wypiekane, pozwalają na pewną kontrolę w zakresie uzyskiwanego koloru. Najczęściej w pudełeczku wymieszane są trzy lub cztery odcienie kulek, więc w razie potrzeby można coś przesegregować - przynajmniej taka jest teoria.
  4. Sypki - zmielony drobniej lub grubiej. Daje na pewno największe możliwości w tworzeniu warstw, stopniowaniu krycia, robieniu tak zwanego "bakingu". Jest najlepszy do wykańczania i utrwalania makijażu, choć jego stosowanie wiąże się czasem z koniecznością posprzątania toaletki i siebie.

Wykończenie.
Mamy generalnie trzy rodzaje wykończenia możliwe do uzyskania:
  1. Matowe - najbardziej popularne. Puder jako kosmetyk powstał do matowienia twarzy. Sięgają po niego posiadaczki cer tłustych, sprawdza się on również przy zdjęciach z fleszem, czy nagrywaniu filmów. Jednak kiepskiej jakości lub źle dobrany potrafi dodać lat.
  2. Satynowe - bardziej naturalne od matowego. Stosowany kiedy mat jest niewskazany, ale rozświetlenie też nie. Generalnie muszą z nim uważać osoby ze skłonnością do przetłuszczającej się cery, dla pozostałych jest naprawdę niezłym wyborem.
  3. Rozświetlające - doskonałe dla cer suchych, zmęczonych. Wspaniałe do utrwalania korektora pod oczami. Świetliste wykończenie ożywia i odmładza, ale unikajmy go w miejscach, gdzie nasza skóra ma tendencje do naturalnego świecenia się - efekt będzie mało ciekawy.
Krycie.
Tutaj mamy pełną skalę. Od transparentnych, przez CC i lekko-, czy średniokryjące, po naprawdę mocny efekt koloru na twarzy. Warto zauważyć, że sam kolor produktu nie zawsze musi być wyznacznikiem tego, co wyjdzie na twarzy - bananowy puder w Wibo jest rozświetlający, ale na twarzy nie daje żółtego koloru. Tak samo pudry typu CC - najczęściej mają postać mozaiki lub kuleczek w różnych kolorach, ale są prawie transparentne. Inaczej jest z kosmetykami kryjącymi - tutaj kolor produktu przeniesie się na naszą buzię.

UWAGA: Jeśli chcemy robić zdjęcia z fleszem, nigdy nie utrwalajmy korektora pod oczami pudrem zawierającym krzemionkę (silica) w składzie. Skóra pod oczami nie wydziela sebum, więc na zdjęciach wyjdą w tych miejscach białe "podkówki". Dotyczy to wszystkich skór, również tych łojotokowych. 

Cóż, skoro z gąszczu produktów udało nam się coś wybrać, trzeba to teraz czymś nałożyć. I tak, mamy do wyboru trzy możliwości:
  • pędzel;
  • puszek;
  • gąbeczkę typu beautyblender.
 
Każde z tych narzędzi ma swoją specyfikę i możliwości. Ale ma też ograniczenia.
Pędzle.
Najczęściej są duże, na długich trzonkach. Powinny być miękkie i puchate, by pokryć od razu sporą część twarzy. Bywają ułożone w kulkę lub nieco spłaszczone. Posiadaczki tłustych cer chętnie też sięgną po te bardziej płasko ścięte dla uzyskania bardziej matowego efektu.
Można nimi nakładać każdy rodzaj pudru, precyzyjnie dozując ilość kosmetyku. Mogą też służyć do pozamiatania twarzy przed utrwaleniem makijażu.
Ale oprócz dużego puchacza warto też mieć specjalny mały pędzel, taki jak do rozcierania cieni. Można nałożyć nim puder pod oczy grubszą warstwą lub dokonać naprawy ewentualnej "awarii".

Puszek.
Kawałek gąbki obszyty mniej lub bardziej włochatym materiałem. Do niedawna był dodawany obowiązkowo do każdego pudru, ostatnio producenci przestali tak hojnie nas nimi obdarzać. Zwłaszcza, że te naprawdę dobre i tak trzeba osobno kupić, a wcale nie kosztują mało. Puszki mają swoje zwolenniczki i przeciwniczki. Osobiście nigdy ich nie lubiłam, więc nie używam.

Gąbka.
Hit ostatnich lat - zwilżona gąbeczka w kształcie kropli lub bałwanka.
Służy do bakingu - wklepywania grubej warstwy pudru, najczęściej sypkiego, pod oczy lub kości policzkowe celem lepszego utrwalenia makijażu w tych miejscach. Oczywiście, baking można stosować na całej twarzy - jest to kwestią gustu i potrzeb.

Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że temat został ledwie dotknięty. Mam nadzieję, że uda się go rozwinąć w przyszłości. Zachęcam też do komentowania i dyskusji.


Nie mam czasu na dbanie o siebie.

Takie zdanie usłyszymy z niezliczonych ilości kobiecych ust - naszych matek, cioć, koleżanek, nas samych również. Nasze łazienki i toaletki zapchane są tonami kosmetyków - tańszych i droższych, kupionych samodzielnie lub otrzymanych w prezencie. Wszystkie te rzeczy mają jedną wspólną cechę - większość opakowań jest przykurzona, część nigdy nieotwarta. A jednocześnie ich właścicielki narzekają na pojawiające się zmarszczki, przebarwienia, czy inne problemy z cerą. A jak spytasz kiedy ostatni raz używały posiadanych produktów, odpowiedź będzie taka sama. "Nie mam czasu".

A przecież wiemy, że to nieprawda. Znajdujemy czas na oglądanie seriali, siedzenie na portalach społecznościowych i plotkowanie przez telefon. Znalazłyście czas na przeczytanie tego posta! A ja na jego napisanie. O czymś to świadczy.

Wiele kobiet ma mylne przekonanie o tym, że dbanie o dobry stan własnej skóry wymaga dużo czasu i pieniędzy. Oczyma wyobraźni widzą długie godziny spędzane w salonach kosmetycznych, salonach SPA, u fryzjera. Potem porównują to z listą obowiązków do wykonania i... wiedzą, że nie mają czasu. Bo praca. Bo obiad dzieciom dać. Bo pranie. Prasowanie. Lekcje. Zakupy. Mąż... Listę można ciągnąć w nieskończoność, a każda wymówka jest dobra.

Mam wrażenie, że wielu kobietom po prostu często się nie chce. Prawidłowa codzienna pielęgnacja zajmuje około trzech minut rano i pięciu wieczorem. Razem osiem. Tylko. Kto chce, niech sprawdzi z zegarkiem w ręku.

Ale jak zawsze - łatwiej jest narzekać niż coś zrobić z problemem.

Zatem wyróbmy w sobie prawidłowe nawyki.
Rano: mycie, tonik, krem na twarz i pod oczy.
Wieczór: demakijaż, solidniejsze mycie, tonik i krem.
W zależności od środowiska, wieku i potrzeb ze dwa razy w tygodniu peeling lub maseczka. *Sprawdzona informacja: obecność maseczki na twarzy nie wpływa negatywnie na jakość odkurzania ani mycia okien!*
Nasza skóra na pewno nam za to podziękuje.

Porada #4

Jeśli w trakcie wykonywania makijażu zbrudzisz umywalkę lub blat, to przemyj najpierw powierzchnię wacikiem nasączonym płynem micelarnym - zbierzesz większość kosmetyku, który pod wpływem wody zrobiłby się dużo trudniejszy do zmycia.

Poprzednie porady:
1, 2, 3.

Mam kochanka!

I muszę gdzieś go schować!

Tych, co nie czytali, zapraszam najpierw do przeczytania pierwszej części znajdującej się we wpisie "Nie mam się w co ubrać!".

Walentynkowy szał nieuchronnie zwiastuje nadejście wiosny. Koty marcują, ptaki zaczynają hałasować coraz śmielej, a nasze serca otwierają się na miłość. A ona przychodzi. Czekoladki, szampan, bukiet róż...
I oto niczym tytułowa bohaterka powieści Gustawa Flauberta, Emma Bovary możemy sobie powiedzieć: "Mam kochanka." A potem zaraz dopada nas straszliwa rzeczywistość - nie mamy gdzie go schować.

Powszechnie wiadomo, że naturalnym miejscem trzymania nielegalnego zalotnika jest szafa. A jak już ustaliłyśmy - do naszej nie wciśnie się już nawet mysz, nie mówiąc o dorodnym przystojniaku. Zatem trzeba natychmiast zaradzić temu smutnemu stanowi rzeczy.

Porządkowanie szafy zaczyna się od dwóch skrajnych postaw:
  • wszystko do wyrzucenia,
  • wszystko mi się przyda.
Żadna nie prowadzi do upragnionego celu posiadania spójnej i nieprzeładowanej garderoby, choć pierwsza opcja zadziała jeszcze w przypadku bardzo bogatych kobiet. Ale one kochanków zatrudniają w charakterze lokaja, więc opisywany problem ich nie dotyczy.

 Rozsądne podejście polega przede wszystkim na wygospodarowaniu dnia na rzetelne przeprowadzenie projektu czyszczenia garderoby. Bo ciężko jest robić to po kawałku tak, żeby było skutecznie. Zatem w jakąś wolną sobotę czy niedzielę przygotujmy przestrzeń w mieszkaniu. Zróbmy miejsce przed dużym lustrem - być może trzeba będzie zorganizować do niego dostęp lub coś przestawić. Zadbajmy o dobre światło. Nie za ostre, ale takie, żeby wszystko było widać od razu. Przynieśmy worki na śmieci i jakiś karton. I teraz najtrudniejsze - otwieramy szafę i wyciągamy wszystko. Co do sztuki.

Po opróżnieniu dobrze byłoby wnętrze szafy nieco przetrzeć z nagromadzonego kurzu. Idealnie też byłoby zostawić ją otwartą na czas operacji, ale nie zawsze się da. Uchylmy lub otwórzmy całkiem okno - w mocno pościskanych ubraniach, jest sporo kurzu i roztoczy mimo tego, że zostały schowane teoretycznie czyste.
Jeśli okazało się, że z dawno nieużywanej sztuki odzieży coś wyfrunęło, to przygotujmy się na solidne pranie i bardzo dokładne sprzątanie mebli. Nieprzyjemne, ale czasami może się zdarzyć.

Już w trakcie wyciągania warto dokonać wstępnego przeglądu. Rzeczy naprawdę zniszczone lub takie, których nie chcemy i mamy stuprocentową pewność, że ich nie założymy - do śmieci lub do oddania. Ubrania do naprawy - druga kupka. Odzież, w niewłaściwym rozmiarze - trzecia. Pozostałe - czwarta.

Minęło pół dnia, wypiłyśmy hektolitry wody/herbaty/kawy/soku, zjadłyśmy pewnie też niejedno, a jedynym rezultatem naszych wysiłków jest ogromny bałagan i wyczyszczone wnętrze mebla. A to dopiero początek.
Po wstępnej segregacji zaczynamy zabawę właściwą. Każdą rzecz z czwartej kupki oraz te elementy trzeciej, co do których nie mamy pewności czy pasują trzeba przymierzyć. Rzetelnie i uczciwie. Obejrzeć się w lustrze możliwie dokładnie. Dobrze byłoby mieć do pomocy kogoś, komu ufamy - męża, siostrę, mamę lub koleżankę. Z tyłu same nie wszystko jesteśmy w stanie zobaczyć.

I znowu podział - rzeczy, które na pewno zostaną, bo często nosimy na jedną kupkę. Coś, w czym dobrze wyglądamy, ale ubieramy rzadziej - na drugą. Coś, co lubimy, ale już nie wygląda dobrze na nas - zależnie od stopnia zużycia śmietnik lub biedni.
W tym momencie należy zacząć z powrotem chować ubrania do szafy. Warto przemyśleć organizację i porządek - może inny układ pozwoli łatwiej trafić do nieco zapomnianych rzeczy? Dobrze też eleganckie wieczorowe sukienki i jasne letnie płaszcze schować do pokrowców lub przykryć dużym workiem - uchroni to je przed kurzem.

Uff... ostatni ciuch zdjęty, przyporządkowany i ułożony. Za oknem dawno zapadła noc, nóg nie czujemy, a przed nami śmietnik do wyniesienia. I tu serce pika. Bo w tą sukienkę to wprawdzie nie wchodzimy tak idealnie, ale ona jest prawie nowa i jak na lato ubędą trzy kilogramy... Zostawmy sobie kilka sztuk w kartonie w piwnicy czy garażu. Ale tych naprawdę najlepszych. Niech czekają do następnej selekcji. Reszta śmietnik oraz biedni. A pomarańczowo - różową bluzeczkę od babci oddajmy siostrzenicy - młoda pewnie zechce ją nosić.

A teraz zaprośmy kochanka zanim zdążymy pójść na zakupy!

Pudrowanie - ważne czy nieważne?

Niezmiernie ważne. Powiedziałabym nawet, że jest to najbardziej niezbędny element makijażu, zarówno tego wieczorowego, jak i na co dzień.

Wiele kobiet nie przykłada wagi do tej czynności, robiąc to byle jak. Część pomija całkowicie. Inne znów nakładają pudru za dużo. A potem marudzą, że z makijażem jest coś nie tak.

Żeby makijaż wyglądał i utrzymywał się jak należy trzeba przede wszystkim odpowiedzieć sobie na podstawowe pytanie: do czego służy puder?
Większość osób pewnie powie, że do matowienia twarzy. Część, że do zakrywania niedoskonałości czy ujednolicania jej koloru. Mało osób powie, że do wykańczania i utrwalania makijażu.

O tym, po co należy się pudrować mówi przez chwilkę Adrianna Grotkowska w swoim filmiku na temat błędów w makijażu. Ja pozwolę sobie nieco rozwinąć ten wątek.
Na filmie możemy zobaczyć różnicę w przyklejaniu się brązera do dobrze napudrowanej twarzy i tej tylko zamiecionej pędzlem. Katastrofa jest widoczna gołym okiem. Tym, którzy nie oglądali filmu albo chcą przeprowadzić samodzielnie eksperyment proponuję nałożenie podkładu i przypudrowanie jednej części twarzy, a drugiej nie. I nałożenie różu, brązera lub na przykład lekkie sypnięcie drobin cienia na obie strony. A potem próbować to rozetrzeć lub zdjąć z twarzy nadmiar bez naruszania podkładu. Strona zapudrowana poradzi sobie z tym bez trudu. Na połowie bez pudru zostaną trudne do roztarcia plamy, natomiast ewentualny pigment czy brokat może okazać się nie do usunięcia.
Dzieje się tak dlatego, że podkład (również korektor!) nawet po wyschnięciu pozostaje lepki. Zatem "złapie" nie tylko kosmetyki, ale również całą masę brudu z powietrza, pyłki, sadze czy elementy smogu. Bakterie i inne "stwory" też lubią takie środowisko i chętnie w nim się rozgoszczą. A raczej nie chcemy mieć tego wszystkiego na twarzy.
Oczywiście, że warstwa pudru nie zabezpieczy nas całkowicie przed brudem i bakteriami, ale na pewno utrudni im dostęp. Także kosmetyki mniej się przykleją w jednym miejscu - za to ładniej się rozetrą i nie stworzą plam a nadmiar da się łatwo usunąć. Oprócz tego nałożone kosmetyki płynne nie będą tak szybko osiadały w załamaniach skóry - będzie ona wyglądała na gładszą, a o to przecież chodzi w malowaniu się.

Zatem, pędzle lub puszki w dłoń, i sypiemy! A czym i jak - o tym w następnym odcinku.

Porada #3

Postanowiłam zmienić nieco formułę porad. Od teraz będą się tu znajdowały różne pomysły ułatwiające życie czy ubieranie się, nie tylko makijaż.

Jeśli masz problem z doborem rozmiaru rajstop, noś pończochy. Jeśli masz na tyle pełne ud, że ocierają się o siebie podczas chodzenia, kup pończochy samonośne w większym rozmiarze - naciągniesz je wtedy aż do samego końca nóg. Będą idealnie leżały na całej długości, nic nie będzie się rolowało, a uda się nie obetrą.

Poniżej znajdziesz poprzednie porady (możesz też kliknąć etykietę z boku strony):

Trio do konturowania MUR - recenzja

Lubimy paletki i zestawy. Są wygodne, wychodzą taniej niż pojedyńcze sztuki a do tego z założenia są komplementarne. Przynajmniej w teorii.

Recenzowana paletka do konturowania Makeup Revolution Ultra Contour Kit spełnia w zasadzie te warunki.


Powyższe zdjęcie jest niestety niezbyt udane, ale jego lepsza wersja jakoś mi się skasowała. Widać na nim jednak, że w opakowaniu znajdują się trzy produkty - brązer/kontur, rozświetlacz i róż do policzków. Produkt jest ważny 12 miesięcy od otwarcia. Kosztuje ok 18 złotych, choć na pewno można go kupić taniej.
Samo pudełeczko ma wymiary 11*6,5 cm, a wysokie jest na około 1cm. Sam plastik jest dosyć solidny, choć po niecałym miesiącu użytkowania ząbek trzymający klapkę przestał pełnić swoją funkcję. Za to zawias chodzi dość ciasno, więc na razie mogę jeszcze paletkę zabierać z sobą w kosmetyczce.
Samego kosmetyku jest łącznie 11 gramów, choć producent nie wyszczególnia ile którego. Poszczególne wytłoczenia mają wymiary 3*5 cm, a głębokie są na jakieś 4-5mm. W zestawie nie było żadnego pędzelka czy gąbeczki, a samo lusterko jest bardziej symbolem niż jakimkolwiek elementem użytkowym. W zasadzie opakowanie jest tak minimalistyczne jak tylko się da.
Trio występuje w kolorach C01 i C04. Ja mam ten ciemniejszy. W związku z tym kolor "różu" jest... mocno ciemnozłoty, lekko wpadający w miedź, co widać na poniższej fotografii (choć mam wrażenie, że "zjadło" troszkę czerwonych tonów).

Same kolory prezentują się naprawdę ładnie.

Brązer jest chłodny, całkowicie matowy. Róż (którego używam jako pudru brązującego) i rozświetlacz mają wykończenie bardzo świetliste tworząc tafle z widocznymi maleńkimi drobinkami. Obydwa mają bardzo ciepłe odcienie.
Pigmentacja wszystkich trzech jest naprawdę dobra, więc trzeba uważać żeby nie zrobić sobie dziwnych plam. Ładnie nabierają się na pędzel, dają się tez strzepnąć bez większego trudu. Konsystencja nie jest zbyt sucha, ale też nie lepiąca.
Kosmetyki praktycznie nie pylą przy nabieraniu mimo tak znacznej ilości drobin. Utrzymują się dość długo nawet na mojej tłustej cerze, choc jak podkład się "zje" to one też znikają. Nie migrują po twarzy, a to znacznie ważniejsze. Bardzo łatwo się rozcierają, bez prześwitów i plam. Ogólnie jestem z nich bardzo zadowolona i konturu używam w zasadzie codziennie.

Mimo tak pozytywnej opinii opisany zestaw nie trafi do ulubieńców lutego.
Po pierwsze - nie spełnia założenia jako kompletna paletka "róż - rozświetlacz - kontur". Przynajmniej nie dla skór białych. A jaśniejsza wersja jest dla mnie po prostu za jasna. Brakuje czegoś pośredniego.
Po drugie - tylko brązer jest kosmetykiem dziennym. Pozostałe dwa są fantastyczne, ale ze względu na poziom błyszczenia się nadają się w zasadzie jedynie na wieczór. Przynajmniej według mnie. Być może u innych sprawdzą się lepiej.

Podsumowując zatem na pytanie "czy warto kupić?" odpowiem, że tak.
Za tę cenę ilość i jakość jest naprawdę zadowalająca. Natomiast oczywiście - przed zakupem zawsze warto obejrzeć kosmetyk na żywo i samemu sprawdzić.





Nie mam się w co ubrać!

I nie mam gdzie tego powiesić...


W zasadzie w tym miejscu mogłabym skończyć. Problem znany wszystkim kobietom jak świat długi i szeroki. Szafa się nie domyka, ale sensownych strojów w niej po trzy sztuki.

Gorzej, że po ewentualnym szale zakupowym sprawa wcale nie ulega poprawie. Masa czasu i pieniędzy stracona, a tytułowe zdanie pozostaje aktualne. Czy da się coś na to poradzić?

Ogólnie - da się. Ale to jak z dietą, trzeba się nieustannie pilnować.

Odnoszę zresztą ważenie, że źródłem problemu pustej szafy pełnej ubrań są przede wszystkim nieprzemyślane zakupy. Kupujemy rzeczy, które nam się podobają, które są modne, może nawet takie, w których dobrze wyglądamy. Często są to również wyprzedażowe okazje. Po czym wracamy do domu, wbijamy na siłę do szafy nasze nowe ubrania tylko po to, żeby okazało się, że w zasadzie to są to bardzo fajne rzeczy ale...

Mam wrażenie, że powyższe "ale" występuje w kilku postaciach.

"Gdzie ja w tym pójdę?"
Kupiłyśmy coś pod wpływem impulsu emocjonalnego. Być może skusiła nas cena, albo naprawdę dobrze w tym wyglądamy. Lub było to coś bardzo oryginalnego. Nie ma znaczenia. Spódniczka w neonowe flamingi za 9 złotych rzadko bywa dobrym zakupem.

"Do niczego mi to nie pasuje."
Brak koncepcji na własny wygląd bywa zabójczy dla szafy i portfela. Kupowanie rzeczy bo są, a potem usilne próbowanie skombinowania jakiejś całości - czy muszę coś dodawać?

"Źle się w tym czuję."
Poszłyśmy na zakupy z koleżanką i ona nas namówiła. Paradoksalnie - możemy w tym czymś naprawdę świetnie wyglądać. Tylko że to nie ma żadnego znaczenia. Jeśli coś bardzo nam nie odpowiada, to i tak nie będziemy tego nosić.

"Źle w tym wyglądam."
Nie chciało się przymierzyć, bo na pewno będzie ok. Ale rzadko jest. Tak można skarpetki kupować. Poza tym kolor też jakiś taki. Niby modny, tylko co z tego?

No właśnie. To po szale zakupowym. A jest przecież jeszcze uprzednia zawartość szafy skutkująca opcjami dodatkowymi. Nie założę tego, bo..
  • nie mieszczę się - ale trzymam bo być może schudnę,
  • w sumie to trochę zniszczone - ale po domu jeszcze się nada,
  • niemodne - ale w zbyt dobrym stanie żeby wyrzucić
  • dostałam od mamy/babci/cioci i pewnie ta osoba się obrazi jak zobaczy że już tej rzeczy nie mam,
  • żadne z powyższych ale na pewno mi się jeszcze przyda.
Nie, nie i jeszcze raz nie.
Nie przyda się, mama się nie obrazi bo pewnie i tak nie pamięta że dała, nawet jak schudniesz to prawdopodobnie nie będziesz w tym dobrze wyglądać bo sylwetka nam się z  czasem zmienia. A rzeczy "po domu" masz cały worek.

Wyrzuć, zwróć do sklepu jeśli możesz lub oddaj komuś, kto potrzebuje. Naprawdę. To tylko pomoże. Lepiej mieć trzy rzeczy na krzyż i wiedzieć, czego brakuje niż iluzję pełnej szafy i przeżywać dramat każdego ranka.

A o tym, jak uzupełniać garderobę, co wybierać a czego nie napiszę w następnych postach.

Porada makijażowa #2

Jeżeli róż do policzków okazał się niedobry - ma zły kolor, niewłaściwą pigmentację - nie wyrzucaj go! Może okazać się naprawdę fajnym cieniem do powiek.

Poprzednia porada.

Ulubieńcy kosmetyczni - styczeń 2018

Długo się zastanawiałam czy zaczynać tę serię. W końcu w sieci pełno jest "ulubieńców" na wszystkich możliwych kanałach. Długo tez myślałam nad ewentualną formułą serii. Nie chciałam by okazała się przegadana. I tak powstał pomysł na moich ulubieńców miesiąca.

Żeby produkt mógł trafić na ten post musiał spełniać pewne warunki.
Po pierwsze - pojawił się u mnie (lub został użyty po raz pierwszy) najdalej pierwszego, ewentualnie drugiego dnia danego miesiąca. Może tkwić w moim kuferku od dawna, może być kolejnym opakowaniem, nieważne - mam używać przez cały miesiąc.

Po drugie - musi mi się rzeczywiście podobać. Zatem wszystko, czego używam gdyż nie chwilowo nie mam niczego innego odpada. Raczej obowiązuje tu zasada, że po zużyciu chętnie kupię następne opakowanie.

Po trzecie - nie dyskryminuję kosmetyków. Na listę może trafić zarówno pielęgnacja jak i makijaż.

I po czwarte - są tylko trzy miejsca. Nie ma jakiejś kolejności, który jest pierwszy, który drugi, a który trzeci. Po prostu - w każdym miesiącu wybieram trzy produkty, bez których naprawdę nie mogę się obejść.

Zatem zaczynamy.

Pierwszym kosmetykiem bez którego nie potrafiłabym się obejść jest suchy szampon do włosów. Mam cerę tłustą, skórę głowy tłustą i na dobrą sprawę powinnam co rano myć włosy. Dla mnie nieosiągalne.
I tak po dłuższych poszukiwaniach trafiłam na Aussie, Clean supreme.
Jest to szampon który ładnie pochłania sebum, lecz jednocześnie nie obciąża włosów, a nawet wręcz je odrobinę podnosi. Ładnie matowi, choć zostawia nieco srebrzystej poświaty. Ale ja mam włosy w kolorze bardzo ciemnego brązu. Używam go w zasadzie codziennie od kiedy pojawił się w naszych Rossmannach i nie mogę narzekać. Nie uczula, nie powoduje żadnych dziwnych zjawisk. Zdecydowanie nie wyobrażam sobie bez niego życia.

Drugim kosmetykiem, który w tym miesiącu podbił moje serce jest żel do utrwalania brwi Wibo Eyebrow fixer.
Jest bezbarwny, więc można go użyć nawet na świeżą hennę. Ładnie utrwala brwi sam pozostając zupełnie niewidoczny. Po wyschnięciu nie pozostawi mokrego wykończenia - włoski wydają się zupełnie niczym nietknięte.
Szczoteczka ładnie układa i przeczesuje, nie ściąga jednak wcześniej nałożonej kredki. Zatem sam produkt możemy bezpiecznie nakładać na pomalowane brwi bez obaw, że po czasie w opakowaniu zrobi się mieszanka wybuchowa.

Listę styczniowych ulubieńców zamyka róż do policzków Bell 2nd skin pocket rouge, którego recenzję można znaleźć w tym poście.
W zasadzie niczego więcej o nim pisać nie muszę - co mogłam umieściłam w recenzji. Może dodam tylko to, że kosmetyk wręcz przedłuża u mnie trwałość podkładu, zostając ładnie na policzkach mimo tego, że w koło już jest źle.


Lista trzech zakończona. Następna za miesiąc z nową trójką.

Zapraszam wszystkich serdecznie do dzielenia się swoimi ulubieńcami, komentowania postów i obserwowania bloga.

Metoda małych kroków

 Nowy rok - nowa ja. Ile z nas składa sobie te obietnicę wraz z pierwszym stycznia? A potem okazuje się, że realizacja napotyka nieprzewidzi...