Święta, święta i po...

 ... świętach/cnocie/talii/miejscu w łazience/miejscu w zamrażarce/czystych obrusach/pieniądzach/gościach (niepotrzebne skreślić).

Jak byśmy zazwyczaj nie przeżywali świąt tegoroczne na pewno okazały się inne niż dotąd. Ograniczenia dopuszczalnej liczby gości, utrudnienia w robieniu zakupów oraz ogólna sytuacja wokół nas z pewnością nie pozostały bez wpływu na nasz nastrój w tym szczególnym okresie roku. Nie da się ukryć, że Boże Narodzenie to okres spotykania się w szerszym gronie, spędzania czasu z bliskimi - również tymi nieco dalszymi, a także obdarowywania się prezentami. I nawet jeśli niektórzy z nas nieco się ucieszyli z bardziej kameralnych spotkań rodzinnych, to sądzę że dla znaczącej większości okazało się to nie do końca tak przyjemne. 

Człowiek jest swego rodzaju niewolnikiem własnych przyzwyczajeń i nawet gdy robi coś, czego nie lubi, to gdy go zmuszą do zmiany - czuje się niekomfortowo. Nieważne, że kazano mu zrobić coś wygodniejszego, czy korzystniejszego. Sama konieczność innego postępowania już jest dla nas ogromnym źródłem dyskomfortu. 

Możemy oczywiście sobie teraz ponarzekać - to w końcu nasz sport narodowy. Osobiście jednak chciałabym aby minione święta nauczyły nas doceniać to, co mamy, ale jeszcze bardziej tych wszystkich ludzi, którzy są wokół nas. Cieszmy się tym, co w naszym życiu jest trwałe, ważne i dobre. Dbajmy o relacje rodziną, podtrzymujmy przyjaźnie i sami stańmy się lepszymi osobami. Tego Wam i sobie życzę.

Blogmas #24

Te święta są na pewno inne. Ale to nasze podejście jest najważniejsze. Zatem życzę wszystkim spokoju i radości w tym pięknym czasie. Bez spinania się, stresu oraz frustracji. Cieszmy się tym, co mamy. 

Wesołych świąt!

 

Blogmas #23

 

Jutro wigilia. Nie mogę uwierzyć, że to już. 

Kiedy planowałam pisanie blogmasów stworzenie dwudziestu czterech wpisów wydawało mi się karkołomnym zadaniem. Zadaniem rozłożonym na potwornie długi czas. Miałam wątpliwości czy podołam biorąc pod uwagę częstotliwość mojego publikowania czegokolwiek na tym blogu. Nie miałam też specjalnego planu. Po prostu sfotografowałam Behemota, dorobiłam cyferki i uznałam, że spróbuję. Jakoś to poszło. Może dzięki temu będę częściej coś publikować.Nie wiem, okaże się.

Dziś po pracy zamierzam zrobić paznokcie. Czerwone. Z tipsami i złotym brokatem. Dobrze, że jutro w pracy nie będę miała zbyt dużo do zrobienia to się nie zniszczą. A nawet jeśli któryś strzeli to jeden można szybko naprawić. Naszykuję sobie wszystko tak by jutro po powrocie z pracy móc się spokojnie ubrać i pomalować.

Warto dziś jeszcze raz sprawdzić naszykowaną bieliznę i ubrania. Jakby okazało się, że coś trzeba dokupić to jeszcze jest czas. Jutro sklepy powinny być otwarte do trzynastej, więc lepiej dziś zrobić ostatnie zakupy. Zwłaszcza, że jutro dostarczą tylko żywność, inne sklepy raczej nie będą miały dostaw. Szczególnie te w galeriach - one w zasadzie zamykają się na miesiąc, więc zechcą się wyprzedać z towaru.

Dziś zadbaj też o czystość narzędzi do makijażu. Praca brudnymi pędzlami w tak ważnym dniu z pewnością nie okaże się przyjemna. A założenie jest takie, że do kolacji siadamy bez stresu. Dlatego właśnie dziś zadbajmy o wszystkie szczegóły. Pędzle i gąbeczka wyprane wieczorem spokojnie zdążą wyschnąć do jutrzejszego popołudnia, a my unikniemy niespodzianek. Warto też przemyśleć sam makijaż. Zastanów się jakich kolorów i których dokładnie produktów będziemy używać. To zdecydowanie przyśpieszy pracę. A nie zapominajmy, że jutro z pewnością wydarzy się coś nieprzewidzianego, co spowoduje opóźnienia. Mamy 2020. Ciągle. Niestety. Spodziewajmy się małej apokalipsy.

I podejdźmy do niej z pełnym spokojem. Będzie, to pewne. Po prostu w jutrzejsze plany wliczmy sobie czas na opanowanie jej skutków i tyle. I dziś zróbmy wszystko, co możemy zostawiając na jutro tylko to, co musimy. Zmniejszy to zarówno ryzyko, że z czymś nie zdążymy jak i nasz komfort psychiczny. 

Zatem dziś zróbmy co się da, a na wieczór zafundujmy sobie choć chwilę relaksu.

Blogmas #22


Wtorek. Myślę, że szaleństwo dziś się skończy. Jutro powinno być spokojniej. Oczywiście  nie dotyczy to sklepów spożywczych i drogerii. Tam wariactwo będzie trwało do ostatniej sekundy. A ja odkryłam, że będę musiała kupić kremy. Kończy mi się i ten na dzień i na noc. Jak na złość. A wiem, że nie dostane pod choinkę nowego.

Paznokcie zdjęte, ciasteczka upieczone. Coraz mniej do posprzątania, choć moje biurko wygląda jak pobojowisko. Dziś się za nie wezmę po powrocie z pracy. W ten sposób jutro będzie miejsce na zrobienie paznokci. Poza tym chciałabym powynosić wszystkie możliwe śmieci tak, by na święta mieć pusty kubeł i nie musieć co chwila biegać. 

Z poważnego sprzątania zostało umycie podłóg i luster. Łazienka jest w zasadzie czysta, przetrę tylko szklane półeczki i ładniej ustawię na nich produkty. Zmienimy też pościel, ale już jej nie wypiorę. Zostanie w szafce na brudy. Trudno. Chcę po powrocie z pasterki położyć się do świeżego łóżka. Dobrze, że nie jestesm z tym wszystkim sama. We dwoje wszystko zdążymy.

Pojutrze wigilia. Przydałby sie mróz i trochę śniegu. Raczej nie ma szans.

Blogmas #21

 

 

Z dnia na dzień te wpisy stają się bardziej osobiste. Nie jestem pewna, czy kwalifikują się jako blogmasowe. Trudno.

Wczoraj udało mi się zahennować włosy, zostało też uprzątnięte mieszkanie po ubieraniu choinki. Balkon i okna tez przystrojone. Udało mi się nawet nałożyć maseczkę na twarz, choć mam wrażenie, że wszyscy się sprzysięgli by pokrzyżować moje plany pielęgnacyjne. Położyłam się dwie godziny po czasie, ale zrobiłam co chciałam.

Dziś piekę proste kruche ciasteczka i ogólnie ogarniam drobiazgi. Muszę wyprać maseczki i kilka sztuk bielizny. Suszyć będę już na kaloryferach, nie chcę rozkładać suszarki żeby nie psuć świątecznej atmosfery.

Życzę wszystkim spokoju w ten szalony poniedziałek.

Blogmas #20

 

Ostatnia niedziela adwentu.

Na dziś przewidziałam hennowanie włosów. I właściwie tyle.

Choinka ubrana, trzeba tylko posprzątać. Może jeszcze powiesić kilka dekoracji w domu. I przygotować się na nadchodzący czterodniowy tydzień pracy. Pewnie poniedziałek i wtorek będą szalone, ale środa już nie. Czwartek będzie... ciekawy. Na pewno.

Miłej niedzieli wszystkim.

Blogmas #19


Sobota.

Ubieram choinkę. U siebie. 

Cieszę się, że nie muszę uczestniczyć w zakupowym szaleństwie. Teoretyczne dopuszczalne zagęszczenie jednej osoby na piętnaście metrów kwadratowych ładnie wygląda na papierze. Wiadomo, że całkiem sporą część powierzchni zajmują regały, kasy i inne elementy, na których klient nie może stanąć. Poza tym ludzie w pogoni za masłem, mięsem i marchewką nie będą patrzyli na nakazane odległości. Podejdą, wezmą co swoje i pójdą dalej. Wszyscy z dzikim błyskiem w oczach, opanowani żądzą jak najszybszego wydania jak największej ilości gotówki. Jeśli ktoś nie musi, to lepiej żeby go tam nie było.

Mnie nie będzie. Przynajmniej taką mam nadzieję. I Wam też tego życzę.

Blogmas #18

 

 

Piątek. Ostatni przedświąteczny weekend zaczyna się dziś o 16:00. Przynajmniej dla wszystkich, którzy nie pracują w handlu. Ci właśnie zaczynają przygotowania do największego szaleństwa zakupowego. Galerie otwarte do 22:00, niedziela handlowa... przynajmniej w momencie, w którym to piszę. Jeszcze się wszystko może zmienić. Niby mają zamknąć po świętach, ale kto wie co przez weekend wymyślą.

Środa strasznie dała mi popalić. Do teraz bolą mnie ręce. Ale jestem szczęśliwa, że tyle rzeczy jest załatwionych. W zasadzie rodzinnie jesteśmy przygotowani. Zakupy zrobione, choinki ubrane prawie wszystkie. Zostało tylko zrobienie tego, co w domu - gotowanie, pieczenie i bieżące sprzątnięcie.

Dziś jest dobry dzień na pranie i drobne porządki. Oraz dopinanie różnych drobnych spraw. Nie ma co się przemęczać. Raczej warto poświęcić piątkowy wieczór na odrobinę relaksu po całym tygodniu pracy. Zwłaszcza powinni zrobić to ci, którzy nie są jeszcze gotowi i w sobotę zamierzają przygotować się do świąt. Warto zrobić dobry plan pracy. To oszczędza czasu, nerwów i siły.

Tym zaś, którzy są gotowi życzę spokojnego dnia. Bo w pracy z pewnością będzie szaleństwo.

Blogmas #17


 Tydzień. A potem wigilia.

Dużo zrobione, nigdy wcześniej nie byłam tak przygotowana do nadchodzących świąt.

Choinki kupione, zaniesione, u babci i rodziców ubrane. Swoją ubiorę w weekend.

Dziś muszę jeszce poiedzieć z babcią i poczekać na panów od przeglądu elektrycznego w budynku. A potem idę do pracy. To pewnie dziwnie zabrzmi, ale odpocznę. Przynajmniej psychicznie.

Zakupy zrobione, większość prania zrobiona. Zostało bieżące ogarnianie domu oraz pieczenie i gotowanie tuż przed świętami. Pewnie jeszcze coś dziwnego wyskoczy, ale jak na razie jest nieźle. Mam nadzieję, że u Was też.

Blogmas #16

 

Środa. Już. Ratunku!

Dziś mam zajęty dzień. To znaczy - dali mi wolny dzień w pracy, więc mogę pojechać kupić choinki, zrobić ostatnie "gabarytowe" zakupy i załatwić jeszcze kilka rzeczy. Jak się uda to ubierzemy babci drzewko. Swoje planuje zostawić na niedzielę. Rodzice na szczęście jeszcze sami sobie radzą w tej kwestii, oby jak najdłużej.

Wczoraj udało mi się zamówić karpie u znajomego handlarza, zatem to mam już z głowy. Miał nie mieć w tym roku ryb, ale okazało się, że stali klienci nie dali spokoju. Więc na zapisy, jeden dzień na odbiór - będą. Nie narzekam, biorę.

Oczywiście, znów zepsuł nam się samochód. Niegroźnie, naprawa trwała pół godziny na ulicy, ale nieprzyjemność i strata czasu były. I pięciominutowe spóźnienie do pracy. Ot, 2020. Ryby wynagrodziły.

Muszę zrobić mnóstwo małych prań. Mam pełno rzeczy w różnych konkretnych kolorach i nie wszystko chciałabym razem wkładać do pralki. A na święta chcę mieć wszystko porobione. Dziś pewnie uda mi się zrobić ze dwa. A jutro może trzecie.

Opryszczka ładnie się goi, choć jeszcze jest. Na szczęście znajduje się obok środka warki, więc nie pęka przy każdym ruchu. Tyle mojego.

Miłego dnia.

Blogmas #15

 

 

Za dziewięć dni wigilia. A mnie wczoraj wyszła opryszczka. Już kilka ładnych miesięcy miałam spokój i znów się pojawiła. Do świąt powinna zniknąć - przynajmniej taką mam nadzieję. Ale nieprzyjemność pozostaje. Ciekawa jestem jak noszenie maseczek wpływa na czas zaleczania się strupka. Na pewno ściera maść, więc cieszę się, że w pracy nie muszę mieć szmatki na twarzy przez cały dzień.

Plan na ten tydzień zrobiony?

Jeśli chcecie jeszcze skorzystać z usług fryzjera, to proponuję zmieścić się z tym do piątku. Kolor i ścięcie tydzień wytrzymają spokojnie, a jeszcze teraz będzie więcej wolnych terminów w zakładach. Jak zamierzacie skorzystać z usług kosmetyczki to też raczej w tym tygodniu. Szczególnie po bardziej inwazyjnych zabiegach skóra musi dojść do siebie, zatem jeśli chcemy ładnie wyglądać przy rodzinnym stole - weźmy czas gojenia się pod uwagę. We własnym zakresie stosujmy peelingi, maseczki, czy płatki pod oczy tak często jak tego potrzebujemy. Zwłaszcza oczyszczanie cery trzeba zacząć już teraz (jeśli jeszcze tego nie robicie) by wszystko, co się kluje w skórze wyszło i się zagoiło. Tydzień to akurat dobry termin. Postarajmy się też już na poważnie wykluczyć z naszego jadłospisu wszystko, po czym nas wysypuje. Czekolada, ostre przyprawy - każdy coś ma. 

Warto też przypomnieć sobie, czy któreś kosmetyki nas nie zapychają. I odstawić podejrzany produkt na po świętach. A w stosownym czasie sprawdzić i ewentualnie się pozbyć na stałe z kuferka. O wyrzucaniu bubli też był niejeden post, nie będę się zatem powtarzała. Wprowadzamy zakaz używania rzeczy niepewnych.

Sprawdźmy stan leków przeciwbólowych i przeciwprzeziębieniowych. Pogoda jest jaka jest, a mój przykład najlepiej pokazuje, że trzeba się mieć na baczności. Bycie chorym w święta to wyjątkowa sprawa, którą raz przeżyłam i najgorszemu wrogowi nie życzę. Zatem - dbajmy o siebie i najbliższych. Teraz jeszcze bardziej niż zwykle.

Blogmas #14

 

Poniedziałek. Najbardziej szalony tydzień tego miesiąca. Tak naprawdę, to jeśli czegoś nie załatwicie do piątku to jest duża szansa, że w tym roku się nie uda. Bo od przyszłego poniedziałku wszyscy będą żyli tylko nadchodzącą gwiazdką, a po świętach - sylwestrem. Poza tym sporo ludzi bierze wolne na te dni, więc tym bardziej różne terminy mogą się wydłużyć. Nie mówiąc o tym, że mnóstwo osób jest na zwolnieniach lekarskich, więc firmy często "robią bokami".

Dlatego (jeśli jeszcze takowej nie posiadasz) zrób listę spraw, które muszą być dopięte i zrealizuj ją. Najlepiej do czwartku. Na później mogą zostać tylko takie, którym dwutygodniowe oczekiwanie nie zaszkodzi.

Poza tym jeśli zrobisz coś wcześniej to może uda Ci się wypocząć w następnym tygodniu. Nie mówiąc o tym, że z pewnością należy oczekiwać nieoczekiwanego. Bieżący rok tak ma.

Dziś jest dobry dzień na zrobienie zakupów, które mogą poleżeć. Bielizna, pończochy, bardziej trwałe produkty spożywcze oraz różne środki czystości - to wszystko należy nabyć dziś lub jutro. Sprawdź stany szamponów, płynów do prania, mycia i innych rzeczy, które musisz mieć. Jeśli czegoś może braknąć - kup to jak najszybciej. W tym tygodniu dostawy są jeszcze normalnie, w przyszłym czegoś mogą po prostu nie dowieźć. Albo ktoś przed Tobą kupi ostatnią sztukę i będziesz biegać po sklepach. Zobacz też czy masz odpowiednią ilość karmy dla zwierząt oraz dowiedz się, czy sklep, w którym zawsze ją kupujesz będzie czynny między świętami a sylwestrem. Dużo właścicieli takich małych placówek robi wtedy inwentaryzację lub bierze kilkudniowy urlop. Zatem w miarę możności kup więcej jedzenia dla swojego pupila. Najlepiej tak, by starczyło do 6 stycznia. Myślę, że po tej dacie wszystko powinno zacząć już normalnie funkcjonować. Natomiast przewiduję, że świąteczny obłęd zacznie się już w najbliższą sobotę. Stąd moje poganianie.

W tym roku warto też zrobić zakupy jeszcze z jednego powodu - ograniczeń liczby osób w sklepach. Oprócz kolejki do kasy będzie też ogonek przed wejściem. A to znacznie wydłuża czas, jaki trzeba poświęcić na kupienie wszystkiego. Jasne, że zawsze o czymś zapomnimy i nie wszystko da się nabyć z wyprzedzeniem, lecz im krótsza będzie nasza lista 23 grudnia tym lepiej. Naprawdę ograniczmy się wtedy do kupowania pieczywa, sałaty i owoców. Wszystko inne powinno już dawno zagracać nam mieszkania, łącznie z karpiem.

Życzę wszystkim spokojnego, udanego dnia i całego tygodnia. Nie dajmy się.

Blogmas #13

 

Trzynasty grudnia, niedziela. 

Aż trudno uwierzyć, że połowa za nami.

Jak pisałam tydzień temu, nie robię w niedzielę zakupów i staram się też nie robić niczego, co mogę swobodnie wykonać w ciągu tygodnia. Dla mnie jest to dzień odpoczynku, czas dla partnera i rodziny. Dla kota też, oczywiście.

Dziś też nie zamierzam pracować. Za to wybiorę sobie bieliznę na święta.

Wiem, brzmi absurdalnie. Ale tylko z pozoru. 

O tym jak ważny jest wygodny stanik nie muszę przekonywać żadnej kobiety. Dlatego jeśli chcemy czuć się naprawdę komfortowo podczas świąt poświęćmy chwilę na dobór tej części garderoby. Przygotujmy sobie staniki i majtki takie, by nic nas w nich nie uciskało i nie obcierało. Dobrze też żeby nie odznaczały się spod stroju, bo to nigdy nie wygląda zbyt dobrze. Generalnie wybierzmy naszych ulubieńców i, podobnie jak ze strojami, już nie używajmy do wigilijnego poranka. 

Przejrzyj pończochy. Naszykuj trzy komplety, najlepiej jednakowe, albo po dwa każdego rodzaju jeśli zamierzasz nosić różne. Wprawdzie teraz jest sezon na grubości od 40 w górę, ale nie zostawiajmy niczego przypadkowi. W końcu to nie wina naszego kota, że mamy 2020. Albo małego dziecka i nożyczek...

Paski do pończoch w tych dniach powinny być solidne, zabudowane i nawet wyszczuplające. Święta przy rodzinnym stole to nie miejsce na sypialniane akcesoria. Tu wszystko ma służyć naszej wygodzie i komfortowi. Psychicznemu też. Strzelające żabki i wrzynające się koronki zostawmy w szafie na inną okazję. Raczej dołóżmy do kompletu wyszczuplającą halkę, która zamaskuje odrobinę trzecią porcję makowca po czterech kawałkach karpia.

Jeśli zamierzasz włożyć pończochy samonośne, koniecznie niech będą nowe. Walka ze zjeżdżającą koronką w trakcie przynoszenia gorącej zupy jest z góry skazana na niepowodzenie. A wiadomo, że noszony silikon już tak dobrze się nie klei, niezależnie od tego jak porządnie go wypierzemy. Zresztą, mamy 2020, osobiście wybiorę jednak komfort trzech dużych żabek wokół każdego uda.

Oczywiście, pończochy kup jutro lub pojutrze. Nigdy nic nie wiadomo co jeszcze przyniesie los. Miłej niedzieli.

Blogmas #12

 

Sobota, dzień kota. Miau!

A tak naprawdę to jest ten weekend, kiedy warto załatwić wszystko, czego nie uda się zrobić w przyszłym tygodniu. Jak ktoś jeszcze nie zdążył posprzątać, to najwyższa pora to zrobić. Lepiej teraz zafundować sobie obóz pracy niż za tydzień.

Ja dziś szyję woreczki na prezenty. Jest to ostatnia poważna praca, którą mogę wykonać wcześniej. W tym roku postanowiłam być nieco bardziej złośliwa i... zapakować każdemu jeden wielki worek. Wszystkie prezenty w jednym. I niech każdy zgaduje co od kogo. Do tego każdemu chciałabym dołożyć mandarynek, ale to mogę zrobić dopiero przed samą wigilią. Wprawdzie teoretycznie cytrusy w bawełnianych workach nie powinny się zepsuć, ale nie zamierzam ryzykować. Ciągle jeszcze mamy 2020, który znów wczoraj pokazał mi co potrafi. Któryś owoc okaże się nadpsuty i będzie niefajnie. Bezpieczniej będzie poczekać.

Jeśli ktoś chce wziąć ze mnie przykład, to instrukcję szycia woreczków umieściłam tutaj. Zawsze robią niesamowite wrażenie pod choinką, więc warto. A ich wykonanie jest naprawdę proste.

A Wam jak idą przygotowania do świąt?

Blogmas #11

 

Piątek. Drugi tydzień grudnia w zasadzie za nami. Przynajmniej roboczy.

Wczoraj jak wracałam z pracy to już nie padał śnieg, ale jeszcze trawniki i samochody były leciutko przyprószone. Niestety, na razie święta nie zapowiadają się białe. A szkoda. Byłoby ładnie.

Przedwczoraj pisałam o dbaniu o cerę, a dziś chciałabym poświęcić kilka słów projektowi zużywanie. Pisałam o nim ostatnio na początku września (w tym poście) i myślę, że nadeszła pora by sprawę znów omówić.

Po krótce, projekt zużywanie polega na pozbywaniu się kosmetyków z łazienki, toaletki, czy innego miejsca przechowywania przez zużycie go do końca. W ten sposób konkretnie zmniejszamy ilość sztuk i przestrzeń zajmowaną przez daną kategorię produktów. Na przykład - stosujemy codziennie jeden żel pod prysznic żeby jak najszybciej wyrzucić opakowanie.

Po co to robić?

Po pierwsze po to, żeby ułatwić sobie zaprowadzenie porządku w domu. Trzy butelki jakoś łatwiej elegancko ustawić niż dziesięć. A na święta każdy chce mieć ładnie.

Po drugie bardzo często możemy spodziewać się kosmetyków pod choinką. Żel pod prysznic jest dobrym upominkiem dla każdego - wszyscy się przecież myjemy. A przynajmniej takie jest założenie. Poza tym niemal każdy mężczyzna ucieszy się z pianki do golenia. Dostał. Nie musi kupować. 

Kobiety obdarowywane są produktami pielęgnacyjnymi i kolorowymi jeszcze chętniej. Niejeden zabiegany mąż lub partner wpada do perfumerii i kupuje gotowy zestaw 24 grudnia pięć minut przed zamknięciem galerii żegnany zmęczonym uśmiechem sprzedawczyni. Najczęściej jeszcze sierocie zapakują.

Oczywiście, kosmetyki dostajemy nie tylko w takich wypadkach. Po prostu są osoby, które uważają taki prezent za fajny i przydatny. I rzeczywiście, trudno nie ucieszyć się z kremu, maseczki czy tuszu do rzęs. Żel pod prysznic lub płyn do kąpieli też większość z nas przygarnie znacznie chętniej niż dziwnego "stoisia".

Problem powstaje wtedy, gdy mamy nagle pięć rozpoczętych produktów tej samej kategorii, a za dwa tygodnie przybędą nam kolejne trzy. A wiemy, że tak się stanie.

Dlatego teraz ułatwmy sobie życie i po kolei pozbywajmy się kosmetyków. Stosujmy kremy, sera i maseczki. Wcierajmy balsam po każdej kąpieli. Róbmy peelingi. Sprawdźmy, czego mamy najmniej i pozbądźmy się tego z łazienki. Przejrzyjmy maskary - może któraś już powinna wylądować w koszu?

Dwa tygodnie to naprawdę sporo czasu. Troszkę świadomego i celowego działania, a może się okazać, że fragment domu sam magicznie się posprzątał. I mamy miejsce na nowe rzeczy.

Blogmas #10

 

Dziesiąty. Wypłata. Przynajmniej dla niektórych. Dla wszystkich czwartek.

Zastanawiam się o czym zapomniałam. W sensie prac domowych. Wydaje mi się, że zostały tylko woreczki do uszycia, ale cały czas mam poczucie, że jednak coś jeszcze zostało do zrobienia. Nie wiem, może mi się wydaje.

Jeśli jeszcze nie udało Ci się zacząć świątecznych przygotowań lub wiesz, że nie możesz wygospodarować na nie zbyt wiele czasu zrób listę wszystkich możliwych przedświątecznych działań i podziel na trzy kategorie:

  • muszę;
  • powinnam/powinienem;
  • fajnie by było.
I tak sprawy z kategorią "muszę" po prostu MUSZĄ zostać załatwione. Cokolwiek to jest, bez tego nie ma świąt. Przynajmniej dla Ciebie. 
Kiedy one znikną zajmij się "powinnam/powinienem".  Zrobienie wszystkich punktów z pewnością pozwoli odetchnąć z ulgą i da poczucie dobrze spełnionego obowiązku.
Ostatnia kategoria to rodzaj wisienek na torcie. Zadziałają dopiero jak pozostałe dwie będą załatwione, więc nie należy się nimi specjalnie przejmować. W końcu po co wisienka skoro nie dostarczono tortu?

Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że pewne sprawy oznaczone najwyższym priorytetem czasami nie mogą zostać załatwione z wyprzedzeniem. Nie da się na przykład kupić sałaty dwa tygodnie wcześniej, bo zwiędnie. Można za to nabyć jajka i mąkę. Łazienkę i podłogi też ostatecznie myje się tuż przed, ale pewne przygotowania można poczynić wcześniej. Chodzi po prostu o to, żeby w danym momencie wykonywać rzeczy według ważności. Ale jak na ten moment wszystko, co musimy i powinniśmy zostało zrobione - zajmijmy się drobiazgami. W ten sposób nie tylko uda się załatwić sporo więcej, ale da nam to też satysfakcję z rozsądnie zagospodarowanego czasu. I pewien komfort psychiczny. A to ostatnie jest najważniejsze w święta.

Blogmas #9

 

Środa, dziewiąty grudnia. Imieniny Leokadii, Joachima i Wiesława.

 Wczoraj odebrałam ostatnie prezenty. Zamówiłam je z dostawą do empiku, bo są tam winyle. A kurierom nie ufam, że im się coś nie zegnie. Przy okazji znów odczułam godziny dla seniorów. Pracuję na popołudnie, więc odebrać musiałam przed 10. Czyli wcześniej wstać, ubrać się i lecieć na złamanie karku. Przy okazji obejrzałam sobie jak o godzinie 9:55 największa galeria w centrum Wrocławia magicznie się wyludnia. Rok temu o tej godzinie był w sklepach spory tłumek kupujących, teraz są kurierzy dostarczający zamówienia do sklepów i pojedynczy klienci, którzy łapią się na wiek. A przy okazji są na tyle młodzi, że biegają po galeriach. Można się położyć na podłodze i spać. Rok temu nie byłam w stanie przejść korytarzem żeby kogoś nie zahaczyć torebką, obsługa nie nadążała z wykładaniem towarów, a teraz nic. Pusto, nawet muzykę przyciszają.

Dobra, pora na zmianę tematu, gdyż niebezpiecznie zahaczam o politykę.  W zasadzie dwa tygodnie do wigilii, warto zacząć konkretnie przygotowywać twarz. Po pierwsze - proponuję uspokoić zegar biologiczny. Zacząć kłaść się nieco wcześnie. Lepiej wysypiać. Nie siedzieć do nocy przed komputerem, telewizorem czy z telefonem w ręku. Bardziej wyspani jesteśmy wydajniejsi w szeroko pojętej pracy, zatem następnego dnia szybciej zrobimy wszystkie zaplanowane zadania.

Wysypianie się niweluje też cienie pod oczami, choć u wielu osób nie da się ich całkowicie usunąć. Ale można zmniejszyć. A to duży plus. Dodatkowo maseczki i płatki pod oczy stosowane dwa - trzy razy w tygodniu będą niezłym pomysłem.

Proponuję też zmniejszenie ilości makijażu lub całkowitą rezygnację z niego. Obowiązkowe noszenie maseczek powoduje dostatecznie dużo nieprzyjaciół pojawiających się każdego dnia na naszej buzi...

...kiedy to piszę, kot wskoczył na drukarkę sieciową i ją wybudził z uśpienia. Chyba zwierzak domaga się uwagi...

...o czym to ja?... aha, o poprawianiu stanu cery. I maseczkach. Zatem proponuję zwiększenie ilości (albo wprowadzenie) maseczek oczyszczających, nawilżających i rewitalizujących. Ładna, dobrze oczyszczona i zadbana buzia nie tylko lepiej utrzyma makijaż, ale sama będzie prezentowała się piękniej niż zazwyczaj dostarczając nam satysfakcji.

W tym tygodniu możemy też zdecydować się na bardziej inwazyjne kuracje - buzia zdąży jeszcze po nich dojść do siebie. Jak ktoś się nie boi i ma czas, to można też zaplanować wizytę u kosmetyczki, ale ja jednak zalecę ograniczenie się do domowej pielęgnacji. Tak na wszelki wypadek. Ciągle mamy pandemię.

Warto też powstrzymać się od jedzenia rzeczy, po których nas wysypuje. Im bliżej świąt - tym bardziej unikać produktów generujących niepożądane efekty na naszej buzi. O ile zdołamy się powstrzymać...

Blogmas #8

 

Ależ ten czas pędzi. Jeszcze przed chwilą obrabiałam fotkę i wstawiałam kolejne cyferki. A dziś już ósmy. Nie wiadomo kiedy to uciekło.

Być może część osób poszła za moim przykładem i przymierzyła coś do ubrania na święta. I średnio się zmieściła. A może tylko postanowiła schudnąć do gwiazdki. Po czym już następnego ranka mocne postanowienie poprawy poszło sobie w dal bo w lodówce czekały smakołyki. Albo w pracy ktoś przyniósł urodzinowe ciasto. Albo okres się zbliża i nie można się obejść bez czekolady. Więc się zgrzeszyło.

Cóż, prawda jest taka, że w trzy można się pozbyć trzech kilogramów. A my pewnie chcemy dziesięciu. Nie da się. I nie ma co robić sobie wyrzutów sumienia, katować się i patrzeć wygłodniałym wzrokiem na ciastko oraz kanapkę z kiełbaską smętne gryząc przy tym marchewkę. Szkoda nerwów.

Radykalna dieta skończy się przy wigilijnym stole co najmniej solidnym wzdęciem jeśli nie czymś gorszym. I powrotem wywalczonych kilogramów jeszcze w tym roku.

Moim skromnym zdaniem lepiej powalczyć o te dwa, trzy kilogramy bez większego bólu, stresu i jakichkolwiek założeń czasoprzestrzennych. Wziąć do pracy pyszną surówkę zamiast kanapek. Ale skoro codziennie jemy czekoladkę, to teraz też ją jedzmy. Za to wprowadźmy dodatkowe dziesięć skłonów czy przysiadów. Kosztuje minutę wysiłku a organizm nam za to dużo bardziej podziękuje niż za bezsensowną głodówkę. Nawet jeśli nie uda nam się wywalczyć utraty wagi to przynajmniej oszczędzimy sobie bólu kręgosłupa i mięśni będących efektem przedświątecznego sprzątania i zakupów. A to jest wżniejsze od wyglądu i jakiejkolwiek utraty wagi.

Natomiast jeśli zrobimy skłony i odmówimy sobie czekoladki, tym lepiej. Byle niczego nprawdę radykalnego, bo to naprawdę nie ma sensu.

Blogmas #7

 

Poniedziałek.

Dwa pełne tygodnie do świąt. Bo tych trzech dni naprawdę nie liczę. Będą na kupowanie sałaty, robienie paznokci i końcowe ogarnianie kuwety.

Stroje przymierzone, wybrane i odłożone. Przy okazji poważnie zastanawiam się nad przejściem na dietę, bo dawno nienoszona sukienka pokazała niewygodną prawdę. Nie założę jej. Nie założę też innej, o której myślałam, ale to dobrze. Różowa sukienka źle się komponuje z czerwonymi paznokciami. A taki kolor planuję zrobić. I dać złoty brokat.

Wczoraj po południu przywieźli mi paczkę mobilnym paczkomatem. Przeraża mnie to, że kurierzy pracują w tej chwili nawet w niedzielne popołudnia. To znaczy, że przesyłek jest więcej niż są w stanie obsłużyć normalnym trybem.

A empik wysłał mi wczoraj nad ranem e-mail, że zamówienie jest spakowane i czeka na dostarczenie do salonu. Czyli ktoś miał nockę z soboty na niedzielę. Potwornie żal mi tych biednych ludzi. Nie dość, że pracują ponad siły to jeszcze pewnie użerają się z roszczeniowymi klientami którzy muszą mieć na wczoraj bo zapłacili promocyjną cenę. Sama staram się zawsze być uprzejma dla obsługi i rozumiem, że w tak gorącym okresie trzeba po prostu poczekać. I nie zamawiać na ostatnią chwilę.

Dlatego jeszcze raz przypominam: zakupy tylko stacjonarnie! Bo naprawdę nie zdążą na czas. Jest jeszcze moment, dziś rano dowieźli różne towary do sklepów. Coś się wynajdzie.

Ja czekam już tylko na dwie dostawy z empiku. Najdalej pojutrze powinny być.

Miłego tygodnia.

Blogmas #6

 

Niedziela. Mikołajki. Pierwszy tydzień grudnia za nami. Chyba byłam grzeczna w tym roku, bo nie dostałam rózgi.

Dla mnie niedziela ma być dniem odpoczynku i relaksu. Nie robię tego dnia zakupów poza bardzo nagłymi wypadkami. Staram się też nie planować żadnych prac domowych.

Nie znaczy to, że zawieszam przygotowania do świąt. Wprost przeciwnie. Na dziś mam zaplanowany przegląd garderoby. A konkretnie - zamierzam zastanowić się w czym wystąpię podczas trzech świątecznych dni. A mam nad czym myśleć.

W święta chcemy czuć się piękne i eleganckie. A jednocześnie jestem zdania, że obowiązkowo musimy czuć się komfortowo. Zatem dobór stroju stanowi nie lada wyzwanie.

Wigilia będzie dla mnie szybkim dniem. Rano pójdę do pracy na 6:30 i będę teoretycznie do 14:30, ale w praktyce do zwycięstwa. Czyli może się okazać, że na przebranie się i makijaż będę miała pół godziny. Bo wprawdzie do kolacji siądziemy na 18:00, ale wcześniej idziemy jeszcze do rodziców partnera podzielić się opłatkiem. Poza tym moi rodzice nie mogą zostać sami z całym gotowaniem i ustawianiem stołu. Zatem mój strój musi być nie tylko szybki do założenia, ale też wygodny do prac kuchennych, wyciągania prezentów spod choinki (tak, to moja działka) i dostosowany do temperatury panującej u babci. Będzie nas wprawdzie przepisowe pięć osób, ale liczba i różnorodność tradycyjnych dań generuje wielkie zmywanie. A babcia zmywarki nie posiada. I sama też nie posprząta takiej ilości talerzy i garnków, nawet umytych. Stąd wigilijny strój jest dla mnie zawsze dość skomplikowanym zagadnieniem. Bo musi być wygodny, elegancki, niezbyt ciasny (dwanaście dań i ciasta muszą gdzieś wejść), nie za ciepły i szybki do założenia. I muszę dobrze w nim wyglądać.

W pierwszy dzień świąt idziemy na obiad, więc będę miała trochę więcej czasu na przygotowanie się, ale warunki wygody, elegancji, dostosowania do temperatury oraz świetnego wyglądu muszą być spełnione.

Z kolei na drugi dzień rodzina przyjdzie na obiad do mnie. Więc znów wszystko musi być łatwe do założenia, bo pewnie ubierać się będę w ostatniej możliwej chwili. I nie zapominajmy o rękawach. Nie mogą być zbyt luźne, bo może nastąpić kuchenna katastrofa. 

Ogólnie zaraz pójdę do szafy i zacznę przegląd. Wybiorę trzy sukienki. Przymierzę wszystko, sprawdzę czy nie ma potrzeby dokonania drobnych napraw, a potem... odłożę aż do świąt. Bo nie łudźmy się - jeśli cokolwiek z tego założę wcześniej to na przykład zaleję się czymś tłustym. W końcu jestem zdolna, a poza tym mamy 2020. Żadnego niepotrzebnego ryzyka!

 Jeśli nie macie jeszcze kupionych wszystkich prezentów to dziś proponuję zrobienie listy. Ale polegałabym już tylko na zakupach stacjonarnych. Wysyłka może nie dojść, bo firmy mają opóźnienia. Dlatego od jutra warto się wybrać w kurs po sklepach. I kupować to, co jest, bo nawet jak przed samą gwiazdką pojawią się promocje to jest szansa, że wybór będzie mocno ograniczony. W końcu sklepy będą chciały się pozbyć przede wszystkim tego, co im zalega zanim zamówią nową dostawę. Stąd zachęcam do pośpiechu.

Dobra, nie przedłużam i idę sprawdzić co mam w szafie. Może wejście do Narnii?

Blogmas #5

 

Jak człowiek ma pecha to mu w drewnianym kościele cegła na głowę spadnie.

Mam wrażenie, że w tym roku wszyscy kwalifikujemy się do tego starego porzekadła. Każdemu coś się dzieje i mimo tego, że coraz bliżej do końca to los nie odpuszcza. 

W czwartek spadł śnieg. I skiepścił nam się samochód. Oczywiście - za miastem. I musiało to być to, którego nie da się pociągnąć na sznurku tylko trzeba wzywać lawetę. Już pomijam 150 niezapowiedzianych złotych, ale cztery godziny marznięcia to dla mojego partnera wyjątkowo niekorzystna sprawa.

Zresztą jak rozmawiam ze znajomymi to nie tylko nam się takie nieprzyjemności zdarzają. Spotykają ich znacznie gorsze nieszczęścia, więc ja się cieszę. 

Podstawowe zakupy zrobione, mężczyzna został wysłany po większe. I ma zdobyć mięso na świąteczną pieczeń. Dzwonił, że upolował całkiem ładne na promocji, więc muszę zrobić miejsce w zamrażarce. 

Zaraz biorę się za mycie i reorganizację szafek. Mam już menu, więc wiem dokładnie jakich sprzętów potrzebuję. Na wszelki wypadek sprawdzę, czy prodiż działa, gdyż właśnie w nim zamierzam piec wołowinę na drugi dzień świąt. Normalnie bym tego nie robiła ale mamy jeszcze 2020...

Oprócz tego zamierzam dokładnie wysprzątać pod szafkami i umyć lodówkę. Wiadomo, że jeszcze będę ją nie raz przecierać, ale zamrażarki już nie. 

Szorowanie piekarnika zostawiam chłopu bo ja i tak nie sięgam do tylnej ścianki. Czasem dobrze jest być istotą przygruntową...

Nie ma co przedłużać, biorę się. I Was też serdecznie do tego zachęcam.


Blogmas #4


Piątek. Najbardziej szalony dzień tygodnia. Nagle wszystko, co dotąd spokojnie sobie leżało nie może czekać do poniedziałku. A do tego każdy che wyjść z pracy o czasie lub dwie godziny wcześniej. I większość współpracowników już od połowy dnia myśli o nadchodzącym weekendzie. I niedzielnych mikołajkach. Piątek, pierwszy tydzień grudnia w zasadzie za nami.

To dobry dzień na planowanie menu i zrobienie listy zakupów. W tym roku ze względu na obostrzenia być może trzeba będzie zmodyfikować wieloletnie tradycje obowiązujące w waszej rodzinie - weź to pod uwagę.

Zanim zaplanujesz zakupy porozmawiaj z osobami, które będą urządzały pozostałe dni świąteczne. Umówcie się, kto co poda na obiad, by nie okazało się, że dwa ni z rządu będzie to samo mięso. Do tego niemal identycznie przyrządzone bo zrobią je matka i córka. Warto to wcześniej omówić. Jeśli robicie w rodzinie "składkową" wigilię to też spiszcie wszyscy co kto robi. Chyba, że jest to stała tradycja. Wtedy nie trzeba się dogadywać tylko wykonać swoją część planu.

Co powinno się znaleźć na świątecznym stole? W wigilię opłatek i dania z ryb, kapusty i grzybów. Postne. W pozostałe dni tradycja dyktuje podawanie mięs. Poza tym każdy region i każda rodzina ma swoje przepisy i zwyczaje. Trzymaj się ich - tak jest najbezpieczniej i najwygodniej. 

Jeśli jednak zamierzasz zaeksperymentować, to zrób to wcześniej. Kup najpierw składniki na mniejszą porcję dania i podaj w domu na obiad. Zobacz ile czasu zajmie ci przygotowanie nowej potrawy. I jakich naczyń oraz urządzeń musisz użyć. Logistyka w świątecznej kuchni to niemal operacja wojskowa na dużą skalę. Bo nagle magicznie nie przybywa blatów, piekarników czy palników na kuchence. A przede wszystkim - nie przybywa miejsca. Raczej przeciwnie, bo gromadzimy więcej surowców i rzeczy wcześniej przyrządzonych. 

Zrób pranie. Nie zostawiaj go na sobotę. Teraz każdy dzień, w którym nie idziesz do pracy robi się na wagę złota. A pranie przez noc wyschnie i rano je pozbierasz. 

Jeśli nie robisz tego na codzień - zacznij ćwiczyć. Nic wielkiego. Kilka przysiadów, skłonów i trochę wymachiwania ramionami. Trzy minuty między założeniem bielizny a reszty ubrania. Ten malutki krok pozwoli uniknąć bólu pleców i ramion przy świątecznym stole. Wbrew pozorom przy sprzątaniu i gotowaniu sporo jest skłonów i przysiadów. Po co nam jeszcze zakwasy ból krzyża w święta?

Miłego piątku.

Blogmas #3

 

 

Trzecia czekoladka z kalendarza adwentowego zjedzona. I trzeci blogmas gotowy.

Materiał na woreczki kupiony - mam nadzieję, że wystarczy. Kupowałam ze sporym naddatkiem, jak co roku. I zostały już  tylko trzy paczki do odebrania. Dwie powinny być w tym tygodniu, jedna w przyszłym. Dlatego na tę sobotę zaplanowałam sprzątanie kuchni.

Oczywiście, wiadomo, że największe sprzątanie będzie po pieczeniu ciasta. Przy pracy ze słodką masą zawsze coś się chlapnie. A czekolada się rozleje. Szczególnie na świeżo umyte powierzchnie. Zatem w sobotę zamierzam posprzątać szafki w środku i przygotować sobie wszystko tak, by świąteczne gotowanie i sprzątanie po nim odbyło się sprawnie i szybko. Zaplanuję też menu i postaram się zrobić większość świątecznych zakupów spożywczych do przyszłej niedzieli. W ten sposób mam nadzieję uniknąć kolejek i sytuacji, w której będę musiała nabyć to, co jest zamiast tego, co zamierzałam kupić. I zrobię miejsce w lodówce, zamrażarce i na balkonie żeby wszystko sprawnie i właściwie przechować.

Taki mam plan. I na razie zamierzam się go trzymać.

Blogmas #2

 

Ostatnio mam wrażenie, że aby naprawdę dobrze przygotować się do świąt to w pierwszą niedzielę adwentu trzeba mieć wszystko gotowe. Przynajmniej z takich spraw, które można wcześniej załatwić. Inaczej do wigilijnego stołu siądziemy sfrustrowani, zmęczeni i wściekli.
A przecież święta to ma być przyjemność. Czas spędzony z rodziną, prezenty, kolędy i uśmiech. I Kevin sam w domu...
Mam wrażenie, że przez dążenie do perfekcyjnych świąt sami sobie fundujemy cos odwrotnego. Wszystko ma być super, idealne i bezbłędne. I musi się zmieścić między normalną pracą - etatową, na zmiany, czasem w nieprzewidywalnym rytmie. Między zdrowiem i krótkim dniem. W korkach i kolejkach przedświątecznego szału. I w obecnej pandemii.

Zatem jeśli dziś czujesz, że jesteś w proszku - zrób plan pracy i realizuj go konsekwentnie. I zobacz, co możesz zrobić wcześniej, a co musi poczekać do ostatniego dnia. I postaraj się zrobić wszystko co można tak, by w ostatnią niedzielę adwentu zostały zakupy spożywcze rzeczy, które muszą być świeże.

Blogmas #1

 

Postanowiłam w tym roku pisać blogmas. 

Raczej pewnie wyjdzie z tego pseudoblogmas, ale czemu nie? 

Nie będę się ograniczała do tematyki przygotowań do nadchodzących świąt, choć pewnie będzie to myśl przewodnia tych raczej krótkich, codziennych wpisów.

Paradoksalnie na ten moment jestem znacznie bardziej przygotowana do Bożego Narodzenia niż w zeszłych latach. Wszystkie prezenty od siebie już kupione i nawet doszły. Okna pomyte. W dużym pokoju posprzątane. W szafkach łazienkowych też. Nawet w butach zrobiłam generalne porządki. I na regale w pracowni. Z dużych robót zostały szafki kuchenne i żyrandole. Oraz szycie woreczków na prezenty, ale do tego muszę mieć podarunki pozbierane od wszystkich. A mama się ociąga. Pogonię ją w tym tygodniu.

To chyba tyle na ten moment. A jak Wasze przygotowania?

Laguna od glam-shop - paleta dzienna czy tylko okazjonalna?

 Jak tylko ją zobaczyłam to skradła moje serce. Po prostu wiedziałam, że została stworzona właśnie dla mnie. Moje kolory, moje wykończenia. Marzenie.


 

Kupiłam i mam. Używam z wielką radością.

Jest nietypowa. Brak w niej podstawowych kolorów, trudno też powiedzieć, że ma przejściowe. I na pewno nie będzie pasowała każdemu. 

Paleta składa się z dziewięciu cieni - dwóch matów i aż dziewięciu błysków. Dlatego nigdy nie udało mi się jej porządnie sfotografować w środku - za bardzo świeci. Ale na tutaj możecie znaleźć profesjonalnie wykonane zdjęcia, więc odsyłam.

Nazwa Laguna mówi sama za siebie - w paletce znajdziemy sześć odcieni morskiego, jeden koralowy, jeden złoto - miedziany kolor i przezroczysty turbopigment połyskujący na turkusowo - złoto.Dwa kolory naprawdę ciemne, pięć średnich i dwa jasne. Teoretycznie wszystko gra i powinno dać się nią zrobic kompletny makijaż.

I da się. Piękny, letni, imprezowy, karnawałowy, sylwestrowy... 

Ale pojawia się pytanie, czy można te cienie wykorzystac w makijażu dziennym?

Moim zdaniem tak. Jest to fantastyczna paleta uzupełniająca dowolną "nudziakową" propozycję. Przede wszystkim dwa najciemniejsze cienie - Laguna i Rafa doskonale nadadzą się do przyciemnienia zewnętrznego kącika lub zrobienia kreski. Uważam, że sprawdzą się nawet lepiej niż czarny, który nieco dociąża oko. 

Oprócz tego obydwa "niemorskie" kolory Boginka i Rajski nadają się jako błyski na środek powieki. Ładnie wpiszą się w dowolną neutralną propozycję.

Koralowiec z kolei daje się rozetrzeć do bardzo "rzadkiego" połysku, więc jeśli ktoś chce nadać nieco blasku to przy odrobnie starania też może go wykorzystać.

Podsumowując - tylko cztery cienie będą trudne do wykorzystania na codzień. Pozostałą piątkę spokojnie wpleciemy w grzeczny, "biurowy" makijaż. Myślę zatem, że da się tę paletkę wykorzystać częściej niż od święta, choć z pewnością takie jest jej pierwotne przeznaczenie. O jakości pisać nie muszę. To glam-shop. Ogólnie bardzo polecam, szególnie osobom, który ładnie w turkusach.

Jestem z siebie naprawdę dumna.

Wszystkie prezenty mam zamówione i większość już nawet dotarła. To jakiś rekord. W przysłym tygodniu wybiorę się po materiał i poszyję woreczki.

Dopadł mnie pracowity zapał

 I zamiast usiąść w kącie i poczekać aż mi przejdzie wzięłam się za robotę. Przedwczoraj. I wczoraj. I trochę dziś, choć chyba gdzieś mnie przewiało, bo kaszlałam i smarkałam. Ale łyknęłam propolis i jest lepiej. 

Mam w tym tygodniu urlop w pracy i postanowiłam wykorzystać go na przedświąteczne porządki. Oczywiście, pracowałam razem z partnerem. W ciągu dwóch dni zostały pomyte okna, posprzątane większość szaf  i komody z różnymi drobiazgami i najgorsza zmora - książki. Uporządkowanie ich to była prawdziwa katorga, ale udało się. Przy okazji postawiłam już na wierzchu dwa znalezione mikołajki, choć nie lubię zbyt wczesnego dekorowania domu. Zawsze czekam z tym do ostatniej chwili, jednak w tym roku chyba zrobię wyjątek. 

Ale mam wrażenie, że nie jestem jedyna, która czeka na Sylwestra. W sieci już pojawiają się powoli świąteczne filmiki. Dekoracje, prezenty, pomysły...

Ja też mam już część prezentów kupioną. Od kilku lat staram się nie czekać na ostatnią chwilę. Zwłaszcza, że mogą być kłopoty z terminową dostawą. I jak co roku obiecuję sobie, że pakować też nie będę na ostatnią chwilę. Szycie woreczków bardzo w tym pomaga - zajmuje jakieś pół dnia konkretnej roboty. Staram się mieć to zrobione jak tylko spłynie ostatni prezent. 

W tym roku nie kupiłam jeszcze materiału. Postaram się wybrać w tym tygodniu, chyba, że dalej będę pozdiębiona. Zobaczymy.

Ulubieńców nie będzie - nic mi nie przypadło do gustu na tyle żeby się kwalifikowało. Zastanawiam się nawet nad recenzją kosmetyku. 

To nie jest tak, że nie mam pomysłów na wpisy na blogu. Raczej mam ich zbyt dużo, a za mało samej weny twórczej. A przekonałam się, że z pisania na siłę nic nie wychodzi. Oprócz zmarnowanych kilku godzin i frustracji.

Zatem jak będę miała wenę to napiszę. Na razie wracam do sprzątania.

Kolejny miesiąc bez ulubieńców.

 W październiku zrobiłam sporo zakupów kosmetycznych. Wiele z tych rzeczy jest dla mnie zupełnymi nowościami. I wielu nie zdążyłam przetestować na tyle, by wyrobić sobie o nich zdanie. Do tego obowiązek noszenia maseczek całkowicie zniechęcił mnie do jakiegokolwiek malowania się poza okazjonalnym wytuszowaniem rzęs.

Być może na grudzień uzbieram trzy kosmetyki, które będą warte polecenia.

Mam nadzieję.

NIUQI Maseczki w płachcie - krótka recenzja.

 Wiecie, że kocham maseczki w płachcie.

Więc kiedy zobaczyłam w Biedronce maseczki NIUQI postanowiłam je wypróbować. Zwłaszcza, że cena zachęcała do zakupu. Zatem kupiłam wszystkie cztery, użyłam i za chwilę dowiecie się, co o nich myślę.


Dostępne są cztery rodzaje maseczek - oczyszczająca, nawilżająca, regenerująca oraz kojąca. Myślę, że fajnym pomysłem było przypisanie zwierzątek do rodzajów maski. I tak sowa reprezentuje regenerację, lama - ukojenie, owca - nawilżenie a lisek ma być oczyszczający. Nie trzeba się wczytywać tylko szybko można wziąć właściwy kosmetyk. Zwłaszcza, że zarówno grafika jak i napisy na opakowaniach są bardzo wyraźne i czytelne.

Same maski są zadrukowane wizerunkiem zwierzątka z opakowania. Mają standardową wielkość, a płynu w saszetce jest całkiem sporo. Aplikacja trwa standardowy kwadrans.

Zatem nabyłam wszystkie cztery rodzaje i użyłam. I nie czułam nic. Ani nawilżenia, ani ukojenia. Po wszystkich natomiast została lepka warstwa, która w dodatku nie chciała się wchłonąć. Całkiem fajnie przyklejał się do niej podkład, ale był to jedyny realny skutek zastosowania każdej z tych masek. Gorzej, że dopóki nie zmyłam tej warstwy z twarzy to ona się cały czas lepiła. Krótko mówiąc - nie polecam i sama na pewno nie kupię. Szkoda, bo tanie i łatwo dostępne, ale jak dla mnie to jest to totalny bubel.

Zrobiłam to!

Tak, nagrałam i zmontowałam pierwszy nieco poważniejszy film na YouTube.

Dotąd umieszczałam tam tylko Behemota pijącego wodę z kranu lub obgryzającego kwiatki na balkonie. Teraz natomiast postanowiłam nagrać otwarcie dwóch paczek z kosmetykami. Jednej z GlamShopu, a drugiej z Eveline. Nie było łatwo.

GlamShop tradycyjnie już zamówiłam Paczką w Ruchu i odebrałam w kiosku na Dworcu Głownym. Eveline dostarczono mi do najbliższego paczkomatu. Obydwie paczki przyszły tego samego dnia, więc mogłam je odebrać za jednym zamachem. 

Z odbierania postanowiłam zrobić mini vlog. Wiadomo - w kiosku nie kręciłam, ale po drodze z niego już tak. Przy paczkomacie była kolejka, więc zrobiłam króciutkie ujęcie samego wyjmowania kartonika z kasety. Ciekawe co sobie pomyśleli ludzie czekający za mną. Może że robię zdjęcie na dowód, że odebrałam? Albo o której? Nieważne - nie moja sprawa.

Pogoda była piękna, więc chciałam zrobić też kilka ujęć w marszu. Szczególnie, że jedno z podwórek między blokami jest pięknie zarośnięte drzewami, które właśnie zaczęły się przebarwiać. Kilka kroków w bok i dwie minuty na kręcenie. A przynajmniej tek mi się wydawało.

Okazuje się, że kręcenie w marszu jest strasznie skomplikowane. Nie wiem, czy bardziej profesjonalni youtuberzy/vlogerzy mają drony lub bardziej specjalistyczny sprzęt, ale mnie obraz koszmarnie wręcz podskakiwał z każdym krokiem. Gdyby nie to, pewnie zrobiłabym więcej ujęć, bo miasto wyglądało niemal filmowo.

Przy samym otwieraniu paczki wykorzystałam statyw. Tu jedynym kłopotem było takie ustawienie się, by z niczym nie wyjść z kadru. Nawet się udało, choć prezentacja lakierów wyszła smętnie. To, że aparat może nie chcieć się wyostrzać na błyszczących opakowaniach miałam wliczone "w koszty".

Czy sam fakt kręcenia znacząco wydłużył czas odbierania i otwierania zakupów? Niespecjalnie. Wszystko miałam zaplanowane, po drodze zatrzymałam się może na dwie minuty. Ustawienie statywu i kadru zajęło mi też nie więcej jak dziesięć minut. Wszystko kręciłam oczywiście moim niezawodnym smartfonem CAT S60. Bez żadnych dodatkowych lamp, w świetle dziennym.

Owszem, gdybym nie kręciła filmiku to pewnie nieco krócej wyciągałabym wszystko z pudełek. I nie oglądała tak starannie każdej sztuki tylko po prostu wrzuciła do kuferka. Ale biorąc pod uwagę czas trwania filmu to niewiele można tu było zyskać

Po sfilmowaniu nadszedł czas na obróbkę. Korzystam z darmowej wersji aplikacji YouCut na telefonie i wszystko w niej robiłam. Napisy, muzyka, intro. Nie liczyłam dokładnie ile czasu zajęło mi zmontowanie całości, ale myślę, że około pół godziny. W sumie posklejanie gotowych kawałków filmów trwa krótko, dłużej zajęło mi dorobienie napisów i dodanie muzyki.

Sam film kompilował się ponad dwadzieścia minut i zajmuje 787,5MB, czyli nieco ponad 100MB na minutę. Sporo. Dodawał się na YouTube pół godziny.

Czy podobało mi się kręcenie tego typu filmów? Myślę, że tak i być może jeszcze zechcę coś takiego zrobić w przyszłości. Być może uda mi się wtedy wyeliminować kilka błędów. Sama obróbka jest pracochłonna i z pewnością muszę się jeszcze sporo nauczyć.  Jak ktoś jest zainteresowany tym, co kupiłam to zapraszam do obejrzenia filmu. Można go znaleźć tutaj.

Problem palet.

Najczęściej kupujemy cienie w paletach. 

Bo tak wygodniej i taniej. Dostajemy od razu mniej lub bardziej przemyślany komplet kolorów potrzebny do wykonania założonego przez twórców makijażu. Poza tym mamy jedno pudełko do otwierania i ewentualnego noszenia z sobą. Nie wspominając nawet o tym, że w palecie cena za jeden gram kosmetyku wychodzi dużo lub tylko nieco niżej od kolorów kupowanych osobno. W zasadzie sporo firm obecne nie sprzedaje kolorów pojedynczo, ale pakuje je w zgrabne czwórki, piątki czy bardziej rozbudowane zestawy. Mało tego. To, co dostajemy w paletach najczęściej jest niedostępne pojedynczo i vice versa.

Po co o tym piszę? Bo w istniejącej sytuacji, prędzej czy później, wciąż nieuchronnie, pojawia się to:

W którymś cieniu dotykamy dna. Lub innym produkcie z kompletu. Oczywiście, potem następują kolejne denka, w końcu ten pierwszy kolor definitywnie się zużywa i tak oto lądujemy z połowicznie wykorzystaną paletką. Pięćdziesiątą w naszej szufladzie. Niektóre cienie ledwie muśnięte pędzlem, a dwa lub trzy w postaci niemal wylizanych wyprasek.

Najczęściej wtedy kupujemy coś nowego, znów kilka cieni, a za kwartał sytuacja się powtórzy. Potrafi doprowadzić do szału. Nie mówiąc już o tym, że nie wyrzucimy dobrych, niezużytych cieni. Na pewno je kiedyś wykorzystamy. Tylko... musimy otworzyć nieużywaną paletę, a tego nie robimy. Bo mamy nową.

U mnie tez tak było. Mnóstwo dwójek, czwórek oraz innych mniejszych i większych pudełeczek, w których co najmniej jedna wypraska była wyczyszczona praktycznie do zera, coś pokazywało dno, a niektóre cienie były niemal bez śladu pędzla. A wszystko z nieprzezroczystymi wieczkami, więc za każdym razem trzeba było otwierać trzy lub cztery w poszukiwaniu wybranych kolorów. Szału szło dostać. Ze dwa lata temu ostro się zeźliłam, powyjmowałam wszystkie prasowane produkty z opakowań i wsadziłam wypraski do posiadanej palety magnetycznej. Przy okazji wyszło, że na gwałt potrzebuję matowego beżu, więc nabyłam takowy w Inglocie. Numer 355. Jeszcze nie dotknął dna, ale mocno się zbliża.

Plan był taki, że odtąd będę kupowała pojedyncze cienie i trzymała wszystko razem. Założenie niegłupie. Pozwala na bieżąco widzieć, czego brakuje, co się kończy, a co mam. Poza tym jedna paleta ze wszystkim na raz jest całkiem wygodna. Otwieram i mam dostęp do wszystkiego. W teorii wygląda to idealnie.

Tylko, że olbrzymia paleta jest wygodna w domu. Gorzej jak musimy ją zabrać z sobą. Wtedy cieszymy się z małych lekkich opakowań zawierających gotowe zestawy. Hop do kosmetyczki i można jechać w drogę.
 
Zatem co zrobić w sytuacji jak na zdjęciu? Po prostu - kupić dodatkowo pojedyncze cienie w kolorach, które się najbardziej zużywają, włożyć do dużej palety magnetycznej i w domu korzystać właśnie z nich. Jest mnóstwo firm produkujących cienie bardzo dobrej jakości i sprzedających je pojedynczo. Można wręcz dobrać odcień jeden do jednego jeśli bardzo nam zależy. W ten sposób sama paleta starczy nam na dłużej. I nie generuje tyle śmieci. Bo czym innym jest dziesięć opakowań na na wpół zużytych kosmetyków jak nie górą odpadków?

Decydujemy się więc na zakup palety magnetycznej i zrobienie porządku w cieniach, różach i pozostałych produktach. Po czym stajemy przed dylematem - jaki rozmiar wybrać? 
 
Metody wyboru są dwie.
Pierwsza - finansowa. Kupujemy to, na co nas aktualnie stać. I tyle.
Druga - dostosowana do potrzeb. Wymaga nieco więcej czasu i myślenia. Należy mniej więcej określić jak dużo miejsca zajmą nam wypraski, które zamierzamy włożyć do naszej palety. Warto jest też sprawdzić czy nie trzeba będzie dokupić jakichś kolorów i odpowiednio założyć miejsce. Potem poszukać wśród dostępnych na rynku tej, która najlepiej spełnia nasze potrzeby i nabyć.
Oczywiście jeśli kogoś stać finansowo i przestrzenie to można kupić największą dostępną i już. Można też spróbować zrobić samemu, ale to już większa zabawa wymagająca sporo zachodu.

Czy posiadanie palety magnetycznej uchroni nas przed sytuacjami jak na zdjęciu? Wiadomo, że nie. Ale z pewnością długofalowo spowoduje pewną oszczędność miejsca, czasu i pieniędzy. Oraz zapobiegnie frustracji. To ostatnie najważniejsze.

Przyszła jesień.

 I to chyba tak definitywnie. 

Z jednej strony żal mi lata, ciepła i wyjazdów na działkę, ale z drugiej jak patrzę na dom... No właśnie - przez ciągłe spędzanie każdej możliwej chwili poza nim zaniedbałam sporo rzeczy. Pomijam stos ubrań do naprawy i materiałów do uszycia. Zwłaszcza, że mama znów podrzuciła mi dwie pary spodni do skrócenia. Ale pora chyba wziąć się pomału za generalne porządki w różnych częściach domu. Na razie wysprzątałam szafki w kuchni. To znaczy połowę. Druga połowa czeka na lepsze czasy, bo najbliższe trzy soboty znów będą zajęte. Dobrze, że to można robić pojedynczo.

Gorzej z szafą. Tam strach się bać pomyśleć. I o ile majtki, skarpetki czy koszulki da się zrobić "po sztuce" to już resztę będę musiała na raz. Nie uśmiecha mi się to. Zwłaszcza, że nie chodzi o zwykłe wyjęcie rzeczy z szafy i powieszenie ich na powrót we właściwej kolejności. Zamierzam zastanowić się nad każdą sztuką odzieży, przymierzyć i części się pozbyć. Przynajmniej tych, które trafiły do prania zamiast do kosza. Najchętniej niczego bym nie wyrzucała, ale szafa nie jest z gumy a ubrania zwyczajnie się zużywają. Ku mojemu wielkiemu niezadowoleniu. Należę do tych osób, które jak raz coś kupią to chciałyby mieć na wieczność.

Planuję też zrobienie porządku w materiałach. Wprawdzie niby wszystko leży ładnie na regale w stosach i pudełkach, ale nie ma tym żadnego układu. Po prostu powkładałam wszystko tak żeby się zmieściło i nie leżało w wielkim kłębie. Tkaniny są z dzianinami, cienkie z grubym - ogólny misz - masz. Wypadałoby to wreszcie posegregować. Ale to też robota na cały dzień. Odkładam ją już chyba z rok zawsze mówiąc sobie, że najpierw "wyczyszczę" kolejkę rzeczy do naprawy. Nie ma to jak dobra wymówka. Na stos do zrobienia zawsze coś wpada. Często kilka rzeczy na raz. Ale kiedyś się wezmę...

Ulubieńcy września 2020

 Pod koniec zeszłego tygodnia wyłączyli nam lato, a dziś zaczyna się październik. I wreszcie mogę umieścić ulubieńców, Czyli trzy kosmetyki, z którymi nie mogłam się rozstać w minionym miesiącu. I które kupię ponownie.

Zacznę od pielęgnacji. Jeszcze w sierpniu zobaczyłam w Rossmannie na promocji serum z serii Botanic Spa Rituals od Bielendy. Kupiłam, bo cena była naprawdę atrakcyjna. Poza tym lubię tę serię.



I tym razem Serum Regenerujące Kurkuma + Chia mnie nie zawiodło. 15ml przezroczystego, niemal bezwonnego płynu o konsystencji nieco gęstszej niż woda wchłaniało się szybko dając uczucie przyjemnego nawilżenia bez efektu tłustej skóry. Mam też wrażenie, że nieco spłyciło moją dość głęboką lwią zmarszczkę, a to już coś jak na miesiąc kuracji. Wydaje mi się, że w serii widziałam też krem do twarzy, ale jeszcze go nie próbowałam. Być może się skuszę przy następnych zakupach.

Drugim w kolejności nakładania produktem tego zestawu jest Konturownia od GlamShopu.


Jej recenzję można znaleźć tutaj. Generalnie mogę napisać, że mimo posiadania innych produktów do konturowania w minionym miesiącu w zasadzie sięgałam tylko po nią a to jak najbardziej pozwala mi na umieszczenie jej w tym zestawieniu.

Ulubieńców kończy najmniejszy i najpóźniej nabyty przeze mnie kosmetyk. Matowa zastygająca pomadka w płynie z serii Power Stay od Avon trafiła do mnie pod koniec sierpnia i od razu skradła moje serce. 


Jest spełnieniem wszystkich moich wymagań odnośnie takiego produktu. Jest trwała, odporna na jedzenie, nie kruszy się, nie odbija i nie zjada. Nie wysusza też ust, ale to może być moja niewrażliwość na tego typu zjawisko. Zmywać ją trzeba płynem dwufazowym. Ogólnie - szminka marzenie. Najlepszym dowodem mojego uwielbienia jest fakt, że ostatnio kupiłam drugi kolor, a planuję jeszcze następne bo przebiła jakością pomadki z HEAN i Golden Rose.

Trzy produkty opisane. Wszystkie godne polecenia. Niedrogie i bardzo wysokiej jakości. Naprawdę warto się skusić.

Avon - mini haul.

Rzadko zamawiam coś z Avonu, choć nie ukrywam, że są produkty, które bardzo lubię. Są też takie, które kompletnie mi się nie sprawdzają. Ale to normalne w przypadku każdego producenta kosmetyków.

 


Tym razem zamówiłam rzeczy, które są dla mnie totalnymi nowościami. Kupiłam je i chcę przetestować, bo zapowiadają się obiecująco.

I tak w kolejności jak na zdjęciu.

Jako pierwsza wypada baza pod makijaż z serii magix. Chyba nowość ostatniego katalogu. Występuje w dwu wersjach - nawilżającej i matującej. Oczywiście, jako posiadaczka cery tłustej wybrałam tę drugą wersję. Cena regularna to 31,00PLN za 30ml, ale można ją kupić taniej. Kosmetyk zapakowany jest w poręczną, płaską tubkę z wygodną nakrętką. Łatwo zmieści się do kosmetyczki, a jednocześnie daje się postawić na półce. Jest biały, gęsty i rozciera się do przezroczystego koloru. Zawiera krzemionkę i ma wypełniać pory oraz matowić skórę.

Drugą rzeczą na fotografii jest jedyny produkt, który na razie wypróbowałam - szminka z serii Power Stay w kolorze non-stop nude. Jest świetna, doskonale zastyga i nie odbija się na niczym. Zmywać trzeba płynem dwufazowym. A przy tym nie wysusza ust, choć ja akurat nie jestem w tej kwestii zbyt wrażliwa. Na pewno trafi ona do moich ulubieńców i na pewno kupię sobie inne kolory, bo wygląda i zachowuje się rewelacyjnie.

Górny rząd kończy korektor z serii Power Stay. Kupiłam go w najjaśniejszym, lekko różowym odcieniu jako neutralizator moich cieni pod oczami. Mam nadzieję, że się w tej roli sprawdzi. Poz tym odnoszę wrażenie, że posiadany obecnie przeze mnie korektor zrobił się za żółty, więc dobrze będzie go trochę wymieszać. Producent obiecuje 18 godzin trwałości. Cena regularna to 30,00PLN za 3ml. Występuje w sześciu kolorach.

W drugim rzędzie mamy dwa produkty do pielęgnacji.

Pierwszym z nich jest Rozświetlająco - odmładzające serum do twarzy z 10% witaminą C z serii ANEW. Produkt ma odmładzać, dodawać skórze blasku, a także zapewne lekko rozjaśniać i wyrównywać koloryt cery - jak wszystko z witaminą C. Nie jest to nowość, a raczej katalogowy bestseller, który postanowiłam wreszcie wypróbować jesienią. Bo nie zapominajmy o tym, że witamina C bardzo nie lubi się ze słońcem. Więc na razie stoi na półce i czeka na deszcze. Teoretycznie 80,00PLN za 30ml, ale jak na razie nie widziałam go drożej niż po 50 złotych. Sama dałam 46.

Ostatnim kosmetykiem na naszej liście jest Podwójny program liftingujący okolice oczu z serii ANEW clinical. Kupiłam go ze względu na fakt, że mamy tu krem przeciwzmarszczkowy pod oczy i żel napinający na powieki. A ja mam opadającą powiekę. Może coś pomoże. Cudów się nie spodziewam, ale jakiegoś minimalnego efektu tak. Podoba mi się fakt, że jest wreszcie produkt skierowany na powieki a nie tylko pod oczy. Zwłaszcza, że kremy pod oczy na powieki się średnio nadają, gdyż skóra na górnej i dolnej powiece jest po prostu inna. Cena regularna to 45,00PLN za 2*10ml.

Podsumowując - pięć nowości z czego jedna już bardzo mi się podoba, więc jestem zadowolona. Zobaczymy, czy po dłuższym czasie używania spodobają mi się chociaż jeszcze dwa produkty, bo u mnie z Avonem o jest tak, że albo bubel albo hit. Liczę oczywiście na ten lepszy rezultat.

Projekt zużywanie.

 W pewnym momencie zaglądamy w nasze kosmetyki i stwierdzamy obecność trzech kremów pod oczy, pięciu balsamów, dwóch opakowań pianki do golenia, osiemdziesięciu paletek z cieniami i sześciu tuszy do rzęs. Oraz siedmiu pudrów do twarzy. Nie wspominając o dziesięciu żelach pod prysznic.

Oczywiście, we wszystkim jest może 10% pierwotnej zawartości.

Mamy nowe, więc po stare już nie sięgamy. Ale nie wyrzucimy dobrego produktu. Na pewno zostanie zużyty. Kiedyś...

To zjawisko dotyczy nas wszystkich. Kupujemy nowe żeby nam nie zabrakło ale nie sięgamy już po stare. I nie mam tu na myśli sytuacji, w której mamy kilka żeli pod prysznic, czy produktów zapachowych i używamy ich zależnie od sytuacji czy nastroju. Raczej o tym, że mimo posiadania trzech nie do końca zużytych pudrów na weekendowy wypad zabieramy pełne opakowanie tamte zostawiając w domu.

Ostatnio zauważyłam u siebie coś podobnego. I postanowiłam troszkę zapanować nad sytuacją kosmetyczną, bo złośliwe szafki nie chcą mieścić nieskończonej liczby kosmetyków. Zupełnie nie rozumiem czemu.

Tak powstał projekt zużywanie. Polega on na tym, że staram się wracać do niezużytych pudrów, balsamów oraz cieni i opróżnić opakowania. Może się uda. Na razie pozbyłam się jednego pudru sypkiego, więc postęp jest. Udało mi się też zużyć kilka zalegających próbek, które zabrałam z sobą na weekend. Ale jeszcze trochę takich jest. A weekendy na tyle ciepłe by jechać na działkę już powoli się kończą. A szkoda. I to nie tylko ze względu na omawiany projekt.

Przy okazji postanowiłam też pozużywać trochę cieni do powiek, które wyjęłam ze starych opakowań i włożyłam do jednej magnetycznej i które są bardzo dobrej jakości i bardzo je lubię ale... kupiłam nowe paletki i się nimi bawię.  Przy okazji może wrócę też do troszkę zapomnianych ostatnio zestawień kolorystycznych. Na przykład różu i szarości. Albo fioletu z brązem. Tudzież wplatania delikatnych zieleni w typowego dzienniaczka.

Nadchodząca jesień wydaje się być dobrym czasem na opróżnianie kosmetyczki z niewykończonych produktów. Dłuższe urlopy są już raczej za nami, weekendowe wypady też się powoli kończą. Coraz więcej czasu zaczynamy spędzać w domu. Możemy więc poświęcić go na nieco uważniejszy dobór kosmetyków. Na zadbanie o siebie. I na porządki w zasobach. Zwłaszcza, że ani się obejrzymy, a Boże Narodzenie przyniesie nowe rzeczy. Które zajmują miejsce. I kuszą żeby ich użyć...

Konturownia GlamShop - recenzja.

 Znów recenzja. Tak się złożyło. Ale wczesnym latem kupiłam sobie między innymi Konturownię z GlamShopu i ostatnio uznałam, że została przeze mnie dostatecznie dobrze sprawdzona żebym mogła napisać jej recenzję.


Jak wszystkie palety GlamShopu ta też jest wykonana z papieru i dodatkowo ma papierową obwolutę. Całość utrzymana jest w delikatnym tonie ciepłego brudnego różu z napisami z ciemnoróżowego złota. Obwoluta jest gładka, a na opakowaniu palety nadrukowane są jeszcze główki tulipanów i jakby krople deszczu. Oczywiście z tyłu właściwego kartonika umieszczone są wszystkie potrzebne i wymagane przez prawo informacje.


W środku znajdziemy sześć produktów do twarzy w wypraskach o średnicy 56mm - czyli tych dużych. Według informacji na stronie jest to 6*8g kosmetyków prasowanych w cenie regularnej wynoszącej 119,00PLN. A zatem średnio 20 złotych za kosmetyk. Oczywiście - bywa na promocji i wtedy można ją kupić taniej.

Cała paleta utrzymana jest w idealnie neutralnym tonie, więc powinna pasować większości osób. Kosmetyki mają bezpieczną pigmentację, co w przypadku produktów do twarzy jest dla mnie dużą zaletą. Naprawdę ciężko jest zrobić sobie krzywdę. Wszystkie dobrze się rozcierają, nie robią plam i ładnie łączą ze sobą. Pylenie jak zawsze jest kwestią pędzla i techniki, choć muszę powiedzieć, że z matami trzeba troszkę uważać. Ale to jest GlamShop i ich produkty takie są. Drobniutko zmielone, ładnie sprasowane, świetnie się transferujące ale przez to jakby delikatniejsze.

W górnym rzędzie znajdziemy puder rozjaśniający - matowy, jasnokremowy kosmetyk przeznaczony do strefy pod oczami oraz tych miejsc, które chcemy rozjaśnić. Rzeczywiście ładnie spełnia swoje zadanie i to bez efektu bielenia skóry. Ten kremowy kolor ponadto nieco pomaga zamaskować cienie pod oczami, choć bez przesady. Sam cudów nie zrobi.

Obok są dwa produkty konturujące. Obydwa matowe i neutralne w tonie. Uniwersal jest jaśniejszy, a Kontur ciemniejszy. Powiedziałabym, że mają się do siebie jak mleczna i gorzka czekolada. Bardzo fajny koncept, bo choć obydwa można budować, to czasem sam kolor jest dla nas za jasny lub za ciemny. A tak paleta staje się całoroczna. Ponadto to nie są dwa stopnie nasycenia tego samego koloru. Mam wrażenie, że Uniwersal jest kroplę cieplejszy od Konturu, choć oba są neutralne. I co ważne - żaden nie ma pomarańczowych ani fioletowych podtonów, więc mogą się nimi malować osoby o naprawdę różnych tonacjach skóry.

Drugi rząd błyszczy.
Róż ma bardzo wdzięczny, zdrowy kolor pomieszany ze złotymi drobinkami. Po nałożeniu na twarz otrzymujemy ładnie rozświetlony policzek bez drobin czy tafli. Mimo błyszczenia nierówności skóry też nie zostają mocno wyeksponowane, więc rozszerzone pory i różni inni nieprzyjaciele nadmiernie się nie uwidocznią po jego użyciu. Kolor zdecydowanie różowy, choć znów neutralny - będzie pasował zarówno do cieplejszych jak i zimniejszych makijaży. Drobno zmielony, dobrze sprasowany. Nie pyli.

W środku dolnego poziomu znajdziemy turborozświetlacz. Jest to tłusty kosmetyk o mokrej konsystencji, który najlepiej nakładać palcem lub "głaskać" płaskim pędzlem o długim włosiu - najpierw produkt a potem policzek. Zapewnia "blask widoczny z kosmosu". Kolor ma złoty bez różowych ani srebrnych tonów. I jak zwykle w GlamShopie mamy czysty błysk bez smug na policzkach. Nie daje efektu drobin tylko piękną, gładką taflę. Oczywiście - jak każdy rozświetlacz - podkreśli mankamenty skóry. 
Stworzony jest na tłustej bazie i podobnie jak turbopigmenty potrafi nieco zatłuścić paletkę wokół siebie. I wyciera się w śmieszną strukturę. Można powiedzieć, że "wygłaskuje" troche jak produkty wypiekane, choć to zupełnie przeciwna konsystencja.

Drugi rozświetlacz o nazwie Złoty Beż jest już "normalny". Ładnie błyszczy, nie zostawia drobin i nie ma koloru w bazie. Blask znacznie spokojniejszy, ale zauważalny. Oczywiście - daje się budować bez żadnego problemu. Nie robi smug i się nie osypuje. Ładnie też wygląda wymieszany z produktem do konturowania, gdyż wtedy można uzyskać rozświetlający brązer. Niby jest złoty, ale chłodnym karnacjom też powinien odpowiadać. Nałożony lekką ręką nadaje się do makijażu dziennego i można go umieścić w kąciku oka, choć do tego celu użyłabym jednak Jasnego Szampana.

Podsumowując - paleta jest niezwykle uniwersalna. Będzie pasowała wielu osobom przez cały rok. Jest lekka, ale solidnie wykonana, więc można zabrać ją w podróż bez obawy, że się zniszczy. Próbowałam wykorzystać ją do makijażu oczu, ale dla mnie jest do tego celu zbyt słabo napigmentowana. Ale to ma być zestaw produktów do twarzy. Ogólnie bardzo polecam, bo naprawdę warto.


Kolejny miesiąc bez ulubieńców.

 Nie, seria nie umarła. Będzie kontynuowana. Uważam, że dzielenie się dobrymi produktami rynku kosmetycznego jest bardzo potrzebne zarówno w dziedzinie pielęgnacji jak i makijażu. Po prostu znowu nie mam o czym pisać.

Faktem jest, że od marca prawie się nie maluję. Obowiązek nakładana maseczki skutecznie zniechęcił mnie do używania czegoś więcej niż tuszu do rzęs, choć ostatnio sytuacja się poprawia i coraz częściej sięgam do kufra. W międzyczasie uzupełniłam nieco zapasy, więc mam co testować.

Testowałam sporo pielęgnacji. Niestety, nic nie zachwyciło mnie na tyle żebym chciała kupić drugie opakowanie. A ulubieńcy to mają z założenia być produkty, które będę kupować stale lub po prostu regularnie do nich wracać. Tym razem raczej nie ma do czego. Szkoda.

Mam nadzieję, że wrzesień okaże się lepszy i znajdą się trzy produkty, które z czystym sumieniem będę mogła polecić (prawie) każdemu. Bo tym co dobre trzeba się dzielić.

NIUQI suchy szampon - recenzja.

Kiedy któregoś dnia weszłam do biedronki i zobaczyłam suchy szampon doszłam do wniosku, że koniecznie muszę go wypróbować. Zwłaszcza, że kosztował niecałe 10 złotych za 200ml - połowę tego co Batiste czy Aussie w Rossmannie.


Produkt dostępny jest w dwóch wersjach zapachowych. Ja wybrałam dojrzałą wiśnie jako najmniej dla mnie ofensywny. Nie lubię zbyt słodkich zapachów w kosmetykach i perfumach. Jedynym wyjątkiem jest wanilia - ale do wyboru miałam jeszcze mango, którego nie lubię nawet jako owocu.

Szampon opakowany jest w standardowy metalowy spray z plastikową nakrętką. Marka i rodzaj produktu napisane są dużymi, wyraźnymi literami, które nietrudno odczytać mio ciekawej czcionki. Pozostała część szaty graficznej też robi bardzo pozytywne wrażenie. Kojarzy mi się ze świeżością i latem.
Z tyłu znajdziemy informację o tym, że produkt jest 100% wegański. Nadrukowano też instrukcję użycia (z obrazkami) oraz skład i ostrzeżenia, które powinny się tam znaleźć. Oczywiście - dowiemy się też, że kosmetyk wyprodukowano w UK dla Jeronimo Martins.
Formuła szamponu oparta jest o skrobię ryżową i przypomina ten z Batiste. Aplikuje się standardowo. Niestety - bieli też standardowo. A może nawet bardziej, bo strasznie ciężko się pozbyć się nalotu. Nie dałam rady nawet ręcznikiem.
Kolejną sprawą jest zapach. Zdecydowanie za mocny i zbyt chemiczny. Długo utrzymuje się na włosach, co mnie osobiście po prostu przeszkadza.
Za to samo działanie szamponu jest bez zarzutu. Włosy są ładnie odświeżone i zostają tak do następnego dnia. To taki sam wynik w moim przypadku jak dla Batiste czy Aussie. Zatem na duży plus.

Podsumowując - szampon działa bez zarzutu, zgodnie z oczekiwaniami. Zużyłam dwa opakowania i za każdym razem miałam te same odczucia. Poleciłabym go osobom o jasnych włosach i mało wrażliwym na mocne zapachy. Ogromną zaletą jest też niska cena - wydaje mi się, że raz go widziałam na promocji za 4,99PLN. Nie jestem pewna, czy da się go kupić w każdej Biedronce, ale w tych większych (lub lepiej zaopatrzonych) na pewno tak. Do moich ulubieńców z pewnością nie trafi, ale na zamiennik zupełnie spokojnie się nadaje.

Metoda małych kroków

 Nowy rok - nowa ja. Ile z nas składa sobie te obietnicę wraz z pierwszym stycznia? A potem okazuje się, że realizacja napotyka nieprzewidzi...