Porada #14

Warto przykleić karteczkę z datą otwarcia i pierwszego użycia produktu. Dowiadujemy się na jak długo nam wystarcza i pozwala łatwiej zaplanować zakupy i domowy budżet.

Pozostałe porady znajdziesz klikając w etykietę "porada".

GlamSPONGE ścięty - pierwsze wrażenie.

Pod koniec ubiegłego roku złożyłam zamówienie na stronie glam-shop.pl. Jednym z kupionych produktów była gąbka do nakładania makijażu w wersji ściętej. Nigdy wcześniej nie miałam GlamSPONGE'a, a bardzo chciałam ją wypróbować, zatem skorzystałam z promocji.
Produkt jest w intensywnie różowym kolorze, ma wielkość standardowej gąbeczki do makijażu i dwie ścięte płaszczyzny, co lepiej pokazują zdjęcia na stronie sklepu
Przychodzi do nas zapakowany w plastikowy pojemniczek z dziurką w nakrętce, co uważam za genialną rzecz - nawet jeśli schowamy wilgotną gąbkę, to nam nie zapleśnieje. Poza tym nakrętka może stanowić coś w rodzaju stojaczka nawet podczas nakładania makijażu. Mamy wtedy gwarancję, że nic nam nie spadnie na podłogę w niewłaściwym momencie lub nie stanie się inna okołomakijażowa katasrofa.
Zatem za pudełko ogromny plus.

Dotąd miałam kilka różnych drogeryjnych gąbek. Ostatnia była z Killys, mam też miniaturową z Hebe, raz nawet kupiłam z Chin, ale to był totalny niewypał. Ponieważ maluję tylko siebie, to jedna duża sztuka i jedna mała pod oczy całkowicie zaspokajały moje potrzeby. A że gąbki do makijażu są raczej trwałe jak się je szanuje, to nie miałam okazji do przetestowania zbyt wielu różnych marek. I raczej już się nie zdarzą, bo wyciągnęłam z pojemniczka moje różowe cacko.
Okazało się niesamowicie przyjemne w dotyku już na sucho. I miękkie. A potem włożyłam je pod kran.
Po zmoczeniu gąbka niesamowicie urosła i już nie mieściła się do słoiczka. Choć jest tak bardzo ściśliwa, że pewnie dałoby się ją na siłę upchnąć gdyby zaistniała taka potrzeba. Natomiast pojemniczek jest tak dopasowany rozmiarem, że może służyć za suszarkę. Po wyschnięciu nasz GlamSPONGE po prostu wpadnie do środka.
 
Gąbeczka ma bardzo niegładką powierzchnię, która idealnie wpracowuje podkład w skórę. Użyłam jej też pod oczy, bo w porównaniu z nią wyrób z Hebe wydaje się twardy jak kamień. GlamSPONGE można sprasować w dłoni praktycznie na płasko. Zarówno podkład jak i korektor nałożyłam bez żadnego trudu, a gąbka prawie nie wpiła kosmetyków. 
Ze względu na jej miękkość prała się też doskonale. Wszystkie ślady użytkowania zeszły bez większego trudu, a powierzchnia nigdzie się nie uszkodziła (co zdarzało mi się w poprzednich gąbkach).

Użyłam jej wprawdzie dopiero dwa razy, ale jestem zachwycona i na pewno pozostanę jej wierna. Zwłaszcza, że kosztuje tylko 20 złotych, a mnie udało się kupić ją na promocji za 15. Naprawdę doskonały wyrób. Polecam z czystym sumieniem.

Mam, ale nie używam - nietrafione kosmetyki.

Święta, Nowy Rok i Trzech Króli minęło jak z bicza trzasnął. Wraz z nimi skończyło się szaleństwo kupowania prezentów, choć poświąteczne wyprzedaże jeszcze trwają. W końcu trzeba się pozbyć towaru z choinkami na rzecz opakowań w serduszka.

Niejedna z nas wchodząc do łazienki w tym okresie roku łapie się za głowę widząc nagromadzenie produktów kosmetycznych. Bo przecież to taki łatwy prezent dla kobiety - jakiś żel pod prysznic, woda toaletowa czy paletka cieni. Można kupić coś szybko, zmieścić się w budżecie, a obdarowywanej osobie się przyda. Prawda?

Generalnie tak, ale...
No właśnie. Nie wszystkie prezenty są trafione. Nasze własne zakupy zresztą też. Często zalegają one potem w domu generując bałagan i tworząc iluzję bycia dobrze zaopatrzoną w produkty kosmetyczne. Przy okazji denerwują właścicielkę oraz domowników. A "nie wyrzucę, bo się przyda".
Na pewno?

Generalnie nieużywane kosmetyki możemy podzielić na trzy kategorie:
  • na pewno mi nie pasują;
  • od biedy mogą być;
  • nie mam na nie pomysłu.
Z pierwszą kategorią nie ma zbyt wiele problemów. Gdy tylko się  przekonamy, że produkt nam nie odpowiada - do kubła. Naprawdę. Trzymanie na zasadzie "dam mu jeszcze szansę" kończy się tym, że kosmetyk będzie nam zajmował miejsce, kurzył się i tyle. Bo na samą myśl o skorzystaniu z niego mówimy nie.
Oczywiście, należy najpierw porządnie przetestować daną rzecz, szczególnie kosmetyki kolorowe. Użyć kilka razy w rożnych konfiguracjach i zobaczyć czy w jakiejś sytuacji się sprawdził. Jeśli w żadnej - do kosza. Jeśli jakiś produkt nas uczulił, to też do kubła. Nie wspominając o "perfumach' w zapachu "odebazar" podarowanych nam przez ciocię o wątpliwym guście.

Do drugiej kategorii pchamy zazwyczaj to, co powinno było trafić do pierwszej. Zostawiamy rzeczy, których nie użyjemy na pewno. Na zasadzie, że "w razie awarii użyję". Owszem - dobrze jest mieć produkt zastępczy, który uratuje nas w sytuacji podbramkowej. Natomiast zostawiać sobie należy kosmetyki, które nie do końca nam odpowiadają, ale nie są totalnymi bublami. Mało tego, te zastępcze produkty też należy stopniowo zużywać, gdyż wbrew pozorom z czasem pojawiają się nowe. A trzy czy cztery zastępcze kremy, żele do twarzy czy tusze do rzęs to jednak za dużo.

Trzecia kategoria dotyczy najczęściej kosmetyków kolorowych lub wyszukanych kuracji pielęgnacyjnych. Nierzadko bardzo dobrych. Kupiłyśmy lub dostałyśmy coś, co wykracza poza ramy naszych przyzwyczajeń makijażowych czy pielęgnacyjnych. Cienie w kolorach, jakich w zasadzie nie używamy i nie mamy na nie pomysłu często zapełniają nasze kosmetyczki. Nie wyrzucajmy ich - poszukajmy inspiracji na Instagramie czy YouTube i spróbujmy wyjść z własnej strefy komfortu. A z pielęgnacją poczekajmy na właściwy moment. Znajdzie się czas i ochota.

Wydaje mi się, że w miarę dokładnie i spójnie udało mi się omówić temat poświątecznych porządków w kosmetykach. Zdaję sobie sprawę, że zawsze łatwiej powiedzieć niż zrobić, ale w pewnych przypadkach po prostu trzeba. Nie raz się przekonałam, że trzymanie na siłę kiepskiego kosmetyku tylko prowadziło do frustracji. Nie kupię, bo przecież mam; nie użyję, bo się do niczego nie nadaje; nie wyrzucę, bo prawie nowe i szkoda. Zamknięte koło.

Nie chciałabym żeby tekst ten został odebrany jako namawianie do wyrzucania wszystkiego, co wykracza poza niezbędne minimum, ale raczej jako zachęta do rozsądnego podchodzenia do posiadanych zasobów. Czego sobie i Wam w tym roku życzę.

Metoda małych kroków

 Nowy rok - nowa ja. Ile z nas składa sobie te obietnicę wraz z pierwszym stycznia? A potem okazuje się, że realizacja napotyka nieprzewidzi...