Halka w stylu retro.

Dzisiejszy wpis jest dość nietypowy jak na ten blog, gdyż o szyciu jeszcze niczego tu nie umieszczałam. Ale może w przyszłości będzie więcej tej tematyki. Mam taka nadzieję.

Na początek chciałabym uprzedzić, że nie zajmuje się rekonstrukcją ubrań historycznych (przynajmniej na razie), natomiast chętnie noszę rzeczy, które można określić jako "w dawnym stylu" - długie, szerokie spódnice, gorsety itp. Zatem najnowszy wypełniacz mojej szafy tez jest całkowicie współczesny technicznie i jednocześnie wpisuje się w ramy dawnej estetyki.
Wpis ten można potraktować jako swego rodzaju kronikę wykonania, lub tutorial jeśli ktoś zechce odtworzyć opisaną procedurę. Oczywiście - uwagi mile widziane w komentarzach.

Dlaczego właśnie halka (a w zasadzie według współczesnej terminologii długa półhalka)? Bo mi jej po prostu brakowało. Mam długie sukienki, długa zimową wełnianą spódnicę, ale przy większych mrozach przydałaby się jeszcze jedna warstwa materiału. Zwłaszcza jak trzeba będzie zaśpiewać koncert kolęd w kościele.

Zaczęłam od nabycia dwóch metrów czarnej bawełny pościelowej o szerokości 160cm. I tu bardzo ważna sprawa. Pracowałam w hurtowni z materiałami i wiem jedno:
KAŻDY KUPIONY MATERIAŁ TRZEBA BEZWZGLĘDNIE WYPRAĆ PRZED POKROJENIEM W NAJWYŻSZEJ MOŻLIWEJ TEMPERATURZE. NAJLEPIEJ WYGOTOWAĆ.
Poważnie. Po pierwsze - naturalne włókna muszą się zbiec. Jedwab pierzemy TRZYKROTNIE w temperaturze min 60 stopni. A len obowiązkowo gotujemy. Żeby zachować żywe kolory należy do bębna pralki wlać trochę octu spirytusowego.
Drugim powodem prania jest to, że tkaniny, które kupujemy są po prostu brudne. W magazynach i sklepach jest masa kurzu (tkaniny pylą). Poza tym dotyka ich masa ludzi w czasie produkcji, transportu i w sklepie - wszystko, co mieli na rękach przenosi się na włókna. A w okresie grypowym cala masa klientów dodatkowo kicha...

Dobra, dosyć straszenia. Wyprałam, wyprasowałam i wycięłam. :-)
Dwa prostokąty o szerokości 92cm. Jeśli chodzi o długość to po prostu przecięłam materiał na pół.
Tu są dwie warstwy - przód i tył. Złożyłam je na pół tak, by boczne krawędzie leżały na sobie.
Przy okazji wyrównałam dolną krawędź.
W tym miejscu pojawia się ważna uwaga. Z długością halki celujmy tak, by "na gotowo" wyszło nam 2 - 3cm mniej niż spódnica/sukienka, po którą będziemy ją nosić.

Chyba trochę tych uwag dzisiaj będzie.

Ponieważ zamierzam mój wyrób nosić nie tylko pod sukienką z kontrafałdami, ale też do spódnicy uszytej z klinów, musiałam zwęzić nieco górę.
W tym celu przy górnej krawędzi odmierzyłam od środka 32 cm i poprowadziłam prostą linię do dolnego rogu tak, by efekcie uzyskać trapez. Przy okazji wyrównałam dół. Przed cięciem boku spięłam wszystkie warstwy szpilkami by nic mi się nie przesunęło.
W ten sposób dolne krawędzie mają szerokość 92cm, a górne 64cm. Dalej jest sporo nadmiaru w pasie i biodrach, ale nie tak dużo żeby miał się brzydko układać pod moją ciężką spódnicą z klinów.
Po odcięciu brzegów przesunęłam szpilki nieco bardziej do środka i zszyłam boczne szwy.
Jak zawsze - proste szycie najlepiej wychodzi mi na starej maszynie Łucznika.
Przy górnej krawędzi zostawiłam z obu stron otwarty kawałek na tunel na gumkę.
Operację powtórzyłam na drugim boku halki, po czym obrzuciłam obydwa szwy już na znacznie nowszym modelu naszej rodzimej marki.
Do obrzucania używam specjalnej stopki i ściegu G z dolnego rzędu. Bardzo fajnie się sprawdza.

Zanim wykończyłam pozostałe krawędzie wyrównałam też górny brzeg.


Wszystko obrzuciłam.

Ułożyłam i spięłam szpilkami tunel na gumkę.

 
Po czym zszyłam jego zewnętrzną stronę przedłużając boczy szew.
Następnie przyszyłam tunel, ale nie zawijałam brzegu do środka żeby niepotrzebnie nie usztywniać materiału przy talii. I tu pojawia się kolejna uwaga.
Zawsze zostawiam tunel otwarty z obydwu stron. Tak jest łatwiej dostać się do gumki gdyby trzeba było coś z nią zrobić. Poza tym gumka niezwykle rzadko jest krótsza niż połowa obwodu w pasie, więc gdyby się zerwała, to w jednej z dziur ona po prostu będzie dostępna. W tym wypadku dziury wyjdą w kształcie trójkątów.
Niestety na czarnym materiale aparat nie zawsze chce dobrze ustawić ostrość. 

Następnym krokiem było wciągnięcie gumki. Moja miała mieć 73cm - by nie być krótsza niż najwęższy obwód talii jaki może mi dać obecnie posiadany gorset. Odmierzyłam zatem 75cm, wciągnęłam w tunel i zszyłam na płasko trzema rzędami ściegu zygzakowego.

Teoretycznie wystarczyłoby teraz podłożyć dół i halka gotowa.  Ale ja chciałam falbankę na dole.
W tym celu pozostały materiał złożyłam wzdłuż na cztery i pokroiłam. Uzyskałam długie paski, które obrzuciłam ze wszystkich stron. Dwa z nich zszyłam krótszymi bokami. Jedną długą krawędź wąziutko podłożyłam, ale  tylko pojedynczo - nie chciałam zbyt grubej krawędzi.
Teraz przydały się ścinki z wcześniejszego etapu. Do maszyny zamontowałam specjalną stopkę do plisowania i po prostu zaczęłam eksperymenty. Gdy uzyskałam odpowiedni efekt splisowałam swoją wstążkę po niepodłożonej krawędzi.
Potem wzięłam się za przypinanie falbany nieco powyżej dołu halki, w czym niestrudzenie pomagał kot Behemot.
80 szpilek później:
Jak widać, tutaj zawijałam od razu niepodłożoną krawędź do środka.
Dobrze, że dokonałam przymiarki, bo okazało się, że wyszło mi krzywo. Spojrzałam na zegarek, stwierdziłam, że minęła 23 i uznałam, że odepnę i poprawię jutro.

Na drugi dzień wypięłam szpilki i uznałam, że jednak najpierw podłożę górny brzeg możliwie wąsko.
Może nie wyszło idealnie, ale to w końcu tylko bielizna. Najważniejsze, że fałdki zostały. Ponieważ nie były to idealnie gęste fałdy, zszyte dwa kawałki w zupełności wystarczyły, dając proporcję praktycznie 2:1.

Następnie podłożyłam dół halki. Znów pojedynczo i bardzo wąsko.
Tym razem narysowałam kreskę i już nie przypinałam falbanki, tylko ją bezpośrednio przyszyłam.
A oto efekt końcowy.

Jak widać - nie wyszło jakoś super szeroko. Dolna falbanka nie podnosi za bardzo sukienek, choć daje im odrobinkę objętości. Przy tym przyjemnie otula kostki. Zobaczymy, jak sprawdzi się zimą.

"Pranie" pędzli

Czyli jak dbać o narzędzia do makijażu żeby służyły nam długo i dobrze.

Nie da się ukryć - brudnymi pędzlami po prostu nie da się pomalować. To znaczy da się, ale źle to się skończy. Dla cery i dla makijażu.

W tym wpisie postaram się przedstawić moją metodę na sprawne wyczyszczenie posiadanych pędzli.
Potrzebne nam będą:
  • miska - raczej wysoka i głęboka, żeby pędzle z niej nie wypadały, może być wysoka szklanka lub słoik;
  • łagodne mydło w płynie / żel pod prysznic / szampon;
  • myjka do pędzli - swoja kupiłam w Rossmannie za okoł 10 złotych;
  • ręcznik.
Jak wszystko przygotujemy - możemy zaczynać. Zauważcie, że ja myję od czasu do czasu również spiralki do tuszu - to bardzo przedłuża żywotność kosmetyku i ułatwia pracę.
Na dno pustej miski nalewamy wybranego środka myjącego - powinno być go raczej sporo, ale nie przesadzajmy. Dolewamy wody. I tu bardzo ważna sprawa - idealnie dążymy do sytuacji, w której zanurzone jest TYLKO WŁOSIE. Dlatego wody dolewamy naprawdę niewiele. Wiadomo że niektóre pędzle maja tak krótkie włoski, że ciężko będzie nie zamoczyć skuwki, ale się starajmy.
Po czym bierzemy jeden z pędzli, mieszamy ładnie nasz detergent z wodą i wkładamy resztę narzędzi.
Widać, że tu poziom wody zdecydowanie za mocno mi się podniósł.

Wkładamy nasze pędzle i chwilę czekamy aż woda z mydłem zrobi swoje.
Po czym bierzemy najczystszy pędzel i domywamy go na myjce.
Robimy pianę tak długo, aż nie stanie się ona biała. Po czym płuczemy. Osobiście robię to zawsze nad umywalką, a płucze pod bieżącą wodą - nie ma niczego gorszego niż pędzel z resztkami mydła.
Po wypłukaniu wycieram pędzel w ręcznik, by go wstępnie osuszyć. Pamiętajmy by NIE CIĄGNĄĆ ZA WŁOSIE!!! Wyciskamy resztki wody, formujemy kształt i dokładnie wycieramy skuwkę i rączkę. Następnie odkładamy do suszenia.

Do mycia dużych o długim włosiu służą większe kuleczki:

Spiralki myjemy na drobnych kulkach. Płuczemy bardzo dokładnie ręką - nie chcemy mydła w tuszu do rzęs.

 Po wypłukaniu i wytarciu odkładamy pędzle do suszenia. Można na blat lub parapet, ale pamiętajmy by nie trzymać ich bezpośrednio nad źródłem ciepła. Idealnie jest by włosie wystawało swobodnie poza krawędź naszej "suszarki".
Nie suszymy pędzli w pozycji pionowej!

Teraz kilka uwag do całego procesu.
Po pierwsze - im brudniejszy pędzel tym później się za niego bierzemy. Niech poleży w wodzie z mydłem jak najdłużej. Pędzle ubrudzone kosmetykami kremowymi i spiralki z tuszu myjemy jako ostatnie.
Po drugie - spiralki schną bardzo szybko. Szczoteczki silikonowe w zasadzie niemal natychmiast, więc nie trzeba się martwić, że tusz będzie zbyt długo otwarty. Nawet tradycyjne spiralki sa całkowicie suche w ciagu pół godziny.
Po trzecie - dokładnie płuczemy puchate pędzle. Im więcej włosia tym dłużej. Przy odciskaniu wody sprawdzajmy, czy ze środka nie wychodzi nam piana.
I z tego wynika punkt czwarty - puchate pędzle dokładnie odciskamy w ręcznik i starannie formujemy właściwy kształt.

Ręcznik do prania i czekamy aż wszystko wyschnie.

Jak często myjemy? Wedle potrzeb.
Ja mam taka zasadę, że pędzle po kremowych produktach myję jeszcze tego samego dnia - najlepiej po skończonym makijażu, choć nie zawsze mam czas.
Te po pudrowych - w zależności od intensywności użytkowania, ale większość z nich jest przypisana do konkretnych zadań, co znacząco ułatwia życie. Poza tym - pranie niszczy włosie, więc jeśli używamy tych narzędzi tylko my to pędzle do pudru czy konturowania mogą być myte raz na tydzień, lub po prostu po wykonaniu kilku makijaży. Wykażmy się pewnym rozsądkiem - jak we wszystkim.

I jeszcze jedno - PĘDZLI SIĘ NIE POŻYCZA!!!
Nikomu. Bo może to mieć opłakane skutki. A jak się to zrobi, to po drugiej osobie trzeba je dużo dokładniej myć - ale o dezynfekcji narzędzi to wypowiadają się wizażyści. Ten artykuł jest dla osób, które malują się same.

A Wy jakie macie sposoby na mycie pędzli?
Jak zawsze zapraszam do komentowania.

Kawałek jesiennej refleksji.

Być może powinno tu się dziś znaleźć zdjęcie znicza wśród żółknących liści. Byłoby ze wszech miar stosowne. Pasowałoby do okazji również kilka zdań o życiu, śmierci, docenianiu i różnych religijno - filozoficznych truizmów, które nijak mają się do tego, co robimy na co dzień.

Te sprawy - o ile się pojawią w najbliższych dniach pozostawię jednak na inny wpis. Teraz będzie o blogu.

Dawno niczego tu nie umieściłam.
To nie tak, że skończyły mi się pomysły, czy motywacja. Mam kilka zaplanowanych artykułów, do jednego nawet przygotowałam już zdjęcia. Są dwie serie, które ostatnio mocno kuleją - ulubieńcy i recenzje. Siąść i pisać. Tylko woli politycznej jakoś brak. Na Instagramie też niczego dawno nie umieściłam. Zupełnie nie wiem dlaczego. Ale się poprawię. Z pewnością.

Na razie za to widać drobne zmiany w konstrukcji strony.
Umieściłam link do strony głównej, a także stworzyłam dwie podstrony z linkami - do porad i do recenzji. W planach mam też utworzenie kolejnych zbiorów linków, gdyż  zauważyłam, że wyszukanie konkretnego artykułu z danej serii nie jest takie łatwe. Być może przemyślę jeszcze rekonstrukcję całego bloga, ale na pewno na to przyjdzie czas.
A na koniec świeże zdjęcie kota, bo dawno żadnego nie było.

Porada #10

Czasami zdarza się, że lakier do włosów nie chce nam wylatywać z pojemnika. Wtedy trzeba wziąć patyczek kosmetyczny, zmoczyć go z jednej strony i wymyć ten plastik z dziurką - prawdopodobnie otworek się zakleił. Drugą stroną patyczka zbieramy wodę z rozpuszczonym lakierem. W razie potrzeby czynność powtórzyć.

Poprzednie porady:
1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9.

Puder HD GlamPOWDER - recenzja

Nie da się ukryć - skusiła mnie promocja.
Od dawna czaiłam się na kosmetyki z GlamShopu, ale jak to zwykle bywa z zakupami przez internet - skoro trzeba zapłacić za przesyłkę, to bez sensu kupowac jedną rzecz. Z kolei jakoś cały czas byłam obkupiona w różne inne rzeczy, więc zamawiałabym na siłę. Nie lubię tego.
Ale kiedy pod koniec lipca na kanale digitalgirlworld13 Hania ogłosiła promocję -50% na pudry sypkie - zamówiłam bez wahania. Zwłaszcza, że dobrego pudru matującego HD szukałam od dawna - te, które do teraz zalegają w moim kuferku zupełnie mnie nie satysfakcjonowały.
Zamówiła, zaplaciłam i po trzech dniach pan kurier przynósł pudełeczko.
A w nim było między innymi to cudo:

Niby nic, pudełko jak pudełko. Plastik solidny - z pewnościa przeżyje kilka ewentualnych upadków, dziurki w sitku trochę duże, ale da się z tym żyć. Zresztą w kwestii dziurek nie będę się wypowiadać, bo wydaje mi się, że mają cos z tym zrobić w przyszłości. Ale wiadomo jak to jest z produkcją - od pomysłu do finału prowadzi bardzo długa, kręta i wyboista droga.

Zatem odkręciłam wieczko, wyjęłam dołączoną gąbeczkę, odkleiłam naklejkę z sitka... i w tym momencie się zakochałam.
Oczywiście, jak to z sypkimi pudrami HD bywa, pojawiła sie chmurka białego pyłu w powietrzu. I była ona matowa! Tak, ten kosmetyk całym sobą krzyczy "mat"! Szach - mat świecącej twarzy! Ale nie płaski, suchy mat, jaki często dają kosmetyki matujące. Tutaj po prostu nie ma świecenia. Nie potrafię tego inaczej określić. To jest idealnie matowe wykończenie - nie satyna, nie półmat, nie mat z lekkim rozświetleniem. To jest spełnienie marzeń posiadaczek cery tłustej lub mieszanej - znika upiorny błysk nadmiaru sebum na kilka godzin. I tyle. A może aż tyle?

W pudełeczku znajdziemy 10g drobniutko zmielonego pudru, którego zachowanie, konsystencję i wygląd porównałabym chyba do skrobii ziemniaczanej (długo zastanawiałam się, z czym on mi się podświadomie kojarzy, aż w końcu znalazłam  Tylko mąka jest grubsza od omawianego kosmetyku.) Puder jest ważny 12 miesięcy od otwarcia. Jak już napisałam, opakowanie wykonano z solidnego plastiku. Nakrętka jest biała, natomiast dolna część - zuełnie przezroczysta, więc widać zużycie  kosmetyku na bieżąco. Wszelkie potrzebne informacje znajdziemy na naklejce przyklejonej do denka. Całość robi eleganckie wrażenie, ale widać że oprócz walorów estetycznych puder ma dać się łatwo użytkować.
Niestety - dziurki w sitku sa ogromne. Powoduje to wydostawanie się bałej chmury przy każdym otwarciu opakowania. Trudno - nie ma rzeczy iealnych.

Sam puder jest biały. Jak juz pisałam, zachowuje się troszeczkę jak mąka ziemniaczana. Jest niesamowicie drobno zmielony i praktycznie pozbawiony jakiegokolwiek zapachu. Nałożony robi się całkowicie transparentny i długo utrzymuje piękny mat na twarzy. A przede wszystkim jest naprawdę niewidoczny. Kilkukrotnie dla testu nałożyłam go na skórę bez żadnego podkładu i za każdym razem robił mały cud - niczego nie podkreslał, niczego nie kamuflował, tylko buzia jakby lepsza. A przecież o to chodzi w makijażu!

Cóż jeszcze mogę napisać?
Chyba tylko to, że zawsze nakładam go za dużo - jest tak fantastyczny na twarzy i w pracy z nim, że aż przykro kończyć makijaż. Po prostu. I że na pewno kupię następne opakowanie - zwłaszcza, że to wykańczam dziwnie szybko.

Ratunku! Zalałam skórki!

Niniejszy artykuł dotyczy paznokci hybrydowych lub żelowych. W przypadku tradycyjnych lakierów radzimy sobie z tym zupełnie inaczej.

Czasami zdarzy nam się, że pomalujemy paznokcie, schowamy wszystko i dopiero zauważymy, że jakimś cudem zalałyśmy skórki. Najczęściej dotyczy to sytuacji kiedy się śpieszymy i absolutnie nie ma opcji żeby wszystko zedrzeć i robić ten konkretny paznokieć od nowa. Zostajemy zatem z czymś takim:
Złośliwość losu sprawia, że przy okazji jesteśmy niezwykle zadowolone ze zdobienia i naprawdę nie chcemy go zdzierać już na drugi dzień. I nie musimy - trzeba się kilka dni przemęczyć z takim stanem.
Pozwólmy swobodnie rosnąć naszemu paznokciowi aż do tego momentu:
(podchodziłam to tego zdjęcia kilka razy, ale aparat bardzo nie chciał współpracować)

Jak widać - mamy już na tyle duży zrost, że można spokojnie uporządkować od nowa skórkę i działać przy lakierze. Kiedy ten moment następuje? To sprawa indywidualna i ściśle uzależniona od tempa wzrostu naszych paznokci.

Trzeba teraz wziąć pilnik i delikatnie zacząć zdzierać tę część lakieru, która nie przylega do płytki tak, by utworzyć prawidłowy kształt pokrywy. Starajmy się przy tej okazji zachować umiar i nie zebrać za dużo - zwłaszcza jeśli mamy wzorek.
Po opiłowaniu do odpowiedniego kształtu całość pozbawiamy pyłu, przemywamy cleanerem i pokrywamy warstwą topu. I gotowe.

Oczywiście - ja w tym przypadku musiałam pójść na całość i zalać również bok - skorygowałam go w ten sam sposób.

Porada #9

Nigdy nie idź w nowych butach na ważne wyjście. Najpierw "rozchodź" zakupione obuwie w domu - unikniesz potencjalnych otarć i dyskomfortu na imprezie.

Poprzednie porady:

Ulubieńcy i rozczarowania ostatnich miesięcy.

Wyjątkowo upalne i długie lato trochę odpuściło, choć zapowiadają ładną pogodę aż do listopada. Niemniej sierpień się skończył, jutro dzieci idą do szkoły, a ja postanowiłam napisać nieco zmodyfikowany artykuł z serii ulubieńców. I tak jak w tytule - oprócz tego, co mi się w ostatnich miesiącach sprawdziło napiszę też o rozczarowaniach kosmetycznych. A niestety w ostatnim czasie było ich sporo.


Ponieważ zawsze wolę zaczynać od tego, co gorsze, na pierwszy ogień pójdą kosmetyki, które mi się nie sprawdziły.


Niestety, nawet przy najbardziej przemyślanym dobieraniu kosmetyków nie uda nam się uniknąć nietrafionego zakupu. Mnie chyba do lipca prześladowała czarna seria - w zasadzie wszystko, czego nie chciałam spróbować okazało się niespecjalnie dobrane (jest jeden wyjątek, ale o nim napiszę w dalszej części artykułu) lub wręcz bublem. Jak widać na zdjęciach, kosmetyki są w dużej mierze przeze mnie zużyte, więc to nie jest tak, że nie dałam im szansy. Ale drugi raz niczego z tej listy nie kupię.

Smutną listę otworzy Tonik zwężający pory z wyciągiem z liści manuka. Jego recenzję napisałam w maju i można przeczytać ja tutaj. Jak widać po aktualnym zdjęciu - zużyłam do końca. Ale moja opinia się nie zmieniła. Drugi raz nie kupię.

Kolejnym produktem do pielęgnacji, który mi się zdecydowanie nie sprawdził jest Intensywne serum rewitalizujące BIOLIQ.
Kupiłam je jakoś w promocji, sumiennie używałam i doszłam do wniosku, że ono nie robi nic. 30ml serum codziennie wsmarowywane powinno dać jakiś efekt. Tu nie dało. Szkoda podwójna, bo to polski produkt, a ja zawsze chętnie sięgam po rodzime marki i przykro mi kiedy się nie sprawdzają.

Trzeci element tej listy też niestety wyprodukowali "nasi"


 Skoncentrowany krem przeciwzmarszczkowy pod oczy od EVELINE Cosmetics niestety się nie sprawdza. Nie tylko nie redukuje cieni pod oczami (ale u mnie mało co redukuje, więc aż tak się nie czepiam) to jeszcze w zasadzie nie nawilża skóry. Rzadko mam tak żebym czuła ściągnięcie skóry pod oczami. Mogę czasem wręcz nie nałożyć kremu i ta część twarzy też się nie domaga za bardzo. A jak używałam opisywanego produktu to miałam wrażenie jakbym nie nakładła żadnego kremu od dłuższego czasu. Skóra była ściągnięta w zasadzie jak tylko kosmetyk się wchłonął. Nie polecam.

Kolejnym nietrafionym zakupem minionych miesięcy jest Suchy szampon z serii Herbal Care.
On nie działa. Generalnie ma zawierać wyciąg z pokrzywy i jest przeznaczony do włosów przetłuszczających się. Niestety - nawet jeśli odświeża włosy to na znacznie krócej niż inne tego typu produkty. U mnie nie wytrzymywał od rana do wieczora, mimo że inne suche szampony przeważnie są w stanie spokojnie utrzymać świeże włosy nawet 36h. Porażka, a szkoda, bo ma fajny zapach, który zaraz o nałożeniu się ulatniał.

Produkty do pielęgnacji mamy już za sobą. Pora na makijaż.
Tę część listy otworzy puder prasowany Bell z serii HYPOAllergenic.
Jak widać na zdjęciu - zużyłam go już sporo, więc nie jest to opinia typu "pierwsze wrażenie". Kosmetyk ma utrwalać i matowić, a przy tym być transparentny.
No i tu zaczynają się problemy. Matowienie nawet jakoś się udaje, choć nie starcza na długo. Natomiast zupełnie nie nadaje się do utrwalania podkładu ani korektora. Próbowałam go z różnymi podkładami i z żadnym się nie polubił. Ponadto jest grubo zmielony, więc podkreśla wszystko, co może na twarzy. A do tego BIELI. I to naprawdę mocno. Po nałożeniu wyraźnie widać biała warstwę na twarzy. A to jest niedopuszczalne.

Przedostatnim produktem tej części artykułu jest Lip Lava Liquid Lipstick od I 💟 MAKEUP.
Ma to być płynna pomadka. Może i jest, choć strasznie lepiąca w konsystencji i wcale nie zastyga. Powiedzmy, że nie musi, choć przechodzi na wszystko, na co może. Ale prawdziwym minusem jest kolor. Pomadka na ustach okazuje się sporo jaśniejsza niż jak się ją wyciska z tubki. Nie wiem jak to się dzieje, ale wygląda to bardzo nieciekawie. Mam tylko jeden kolor, więc nie wiem jak pozostałe. Nie używam i nie kupię więcej.

Ostatnim produktem z listy rozczarowań jest coś, co zostało kupione przeze mnie w nadziei, że zastąpi mi szminki.
Big colour lip tint pen z serii mark od Avon na recenzji na YouTube wyglądał całkiem nieźle. Produkt miał być intensywny i trwały.




Niestety ten "flamaster" do ust okazał się słabo napigmentowany. Końcówkę ma całkiem precyzyjną i nieźle się nią maluje, ale co z tego, skoro nie ma koloru?
Ponadto znika już po pierwszym dotknięciu ust czymkolwiek, tak jakby barwnik zupełnie nie wiązał się z ustami. Może tylko u mnie? Nie wiem, ale szkoda, bo naprawdę lubię tego typu kosmetyki.

Przejdźmy teraz do tej części pozytywnej
Niestety, na takiej ilości bieli aparat zupełnie nie chciał mi złapać ostrości, więc fotka wyszła, jak wyszła. Pozostałe są lepsze.

Jako pierwszy listę otwiera antyperspirant w kulce z serii G&H od Amway.
Jest to specyfik znany mi od dawna, ale dopiero to lato pokazało jego właściwości. Rzeczywiście działa, choć wodę przepuszcza. Za to się nie śmierdzi. Jak on to robi - nie mam pojęcia. I nie robi żółtych plam pod pachami, co dla osoby pracującej w białej bluzce ma ogromne znaczenie.

Ponieważ przyjęło się zaczynanie pielęgnacji twarzy od mycia jej, jako następny produkt umieszczę Oczyszczający żel do mycia twarzy ANEW od Avon.

Kilka dni temu umieściłam recenzję tego kosmetyku. Można przeczytać ją tutaj.
Kolejnym produktem pielęgnacyjnym jest tonik z firmy Ziaja. Tak - nie mylicie się. Tylko jak widać na zdjęciu - należy on do zupełnie innej serii.

Ziaja tonik ogórek robi dokładnie to, co powinien. Odświeża twarz, lekko ściąg pory i schnie błyskawicznie. A przy tym jest niedrogi i ładnie łączy się z innymi kosmetykami do pielęgnacji twarzy. Jest niesamowicie łagodny, nie zawiera alkoholu, a jednocześnie robi z cerą to, co powinien. I o to chodzi.

Od toniku do kremu. A konkretnie kremu - maski do skóry wokół oczu. Też od Ziaji.
Krem jest fantastyczny. Ładnie wygładza skórę, redukuje cienie nawet u mnie, co jest dużą sztuką. Ma także podwójne zastosowanie - jako krem, a nałożony grubą warstwą może być stosowany jako maska. Ponadto jest jak za darmo - 50ml za około 20 złotych. Taniej chyba się nie da.

Jako następny umieszczę kosmetyk łączący pielęgnację i makijaż.

Multiaktywna odżywka do rzęs od Eveline Cosmetics stanowi doskonałą bazę pod tusz. Czy przyspiesza wzrost rzęs i je odbudowuje? Trudno mi to zmierzyć.
Natomiast nałożona i dobrze wysuszona wydłuża i pogrubia włoski. Silikonowa szczoteczka ładnie je rozczesuje. Mam wrażenie też, że makijaż później łatwiej się zmywa. No i ten efekt... Jedn warstwa maskary na bazie to nie są dwie warstwy tuszu. To jest warstwa tuszu na ekstremalnie długich rzęsach. Produkt jest naprawdę wyjątkowy i w tej chwili nie wyobrażam sobie nakładania makijażu bez niego.

Ostatnim produktem, który w trakcie wiosny i lata przypadł mi do gustu jest duo do konturowania z serii mark od Avon.
Zamknięte w puderniczce z lusterkiem są brązer i rozświetlacz.Osobiście mam ten kosmetyk w kolorze "vacation glow", choć są jeszcze inne odcienie. Część z nich stanowi połączenie rozświetlacza i różu.

Obydwa produkty są ciepłe w odcieniu - brązer jest ocieplaczem, nie konturem. Obydwa mają też drobinki, ale są mocno stonowane w błysku. Dzięki temu nadają się do szybkiego ocieplenia i rozświetlenia buzi w dziennym makijażu. Na wieczór raczej za delikatne, choć jest z czym popracować. Z brązerem trudno przesadzić, a to jest wygodne. Zresztą po zdjęciu najlepiej widać, że używam ich chętnie i często.

I tak zakończyliśmy ulubieńców. Jeśli chcecie więcej, to zapraszam tutaj, tutaj i tu. W komentarzach piszcie co wam się sprawdziło w ostatnim czasie, co polecacie, a czego nie.

Metoda małych kroków

 Nowy rok - nowa ja. Ile z nas składa sobie te obietnicę wraz z pierwszym stycznia? A potem okazuje się, że realizacja napotyka nieprzewidzi...